niedziela, 26 grudnia 2010

życzeniowo.

Z okazji wreszcie wyczekanych Świąt, życzę:
 - takich przyjaciół jak moi,
 - dużo cynamonu,
 - chrupiących marchewek,
 - szczęścia,
 - mnogości Darcych i Darcietek,
 - samoakceptacji.


I żeby nowo-narodzony Zbawiciel nigdy nie opuścił waszych serc.


Wesołych Świąt!

poniedziałek, 20 grudnia 2010

CBŚ.

Święta.
Święta!
...święta...
Święta?
Święta, święta.
: święta.
 - Święta.





Dzisiaj monotematycznie.



Święta idą!

niedziela, 19 grudnia 2010

powitajcie alter-ego.

Uwaga, Ja morfologicznie zmieniła się w Ja'ego.

Tak, po raz najpierwsiejszy ze wszystkich - Ja ma super, ultra krótkie włosy.

Oprócz grzywko-loczka z lewej strony.





Teraz to na pewno Darcy'ego znajdę.
Jako chłopczyca mam większe szanse.


:)

poniedziałek, 13 grudnia 2010

miami ink. no, prawie.

Wybrała się pocieszna H.'owców gromada (bez Mamiszcza - zmęczony człowieczek został w domu, bez G. - roz-energetyzowany człowieczek udał się na lodowisko i został kaleką) do dziadków.

Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie jeden, mroczy fakt...
Milkens dostał swojej typowej, u-babciowej, wieczornej, niedzielnej głupawki.

Czaiła się, czaiła, sunęła boczkiem pod ścianę, ciągnąc za sobą CzarnąA. Stanęły przed Ja, która rzuciła im szybkie i krótkie - oraz lekko przerażone, wszak widziała te podchody! - spojrzenie znad kubka.
 - Ty chcesz mieć tatuaż, nie...?
Spytał Milkens, mrugając oczkiem, które usilnie starało się być kaprawe, ale mu nie wychodziło.
Szczególnie, że z tyłu podskakiwała CzarnaA, która zapomniała o konieczności zachowania powagi, żeby stanowić odpowiedni przykład dla bratanic.
Równocześnie obnażyły brzuchy, prezentując w całej okazałości wielkie uśmiechnięte buzie, z pępkami zamiast nosów.
 - Też możesz taki mieć... - kusił Milkens.
 - Taka mafia, mafia! - wesoło wołała CzarnaA.

Ja uległa.

Została ułożona na leżance (czyt.: dwóch krzesłach) w salonie tatuażu (czyt.: w salonie Babi) i za pomocą przerażającego długopisu (łaskotał...) został namalownany jej na brzuchu Zdzich, który okazał się być Zdzichą, gdyż tatuażystka rozpasała się w dziele tworzenia i domalowała kucyki.


Następnie na lewej dłoni powstał więzienny tatuaż 'zło', na prawej 'jestem wolna', a na plecach typowo hippisowska kombinacja kwiatków i napisów 'love', które Milkens zręcznie rozmieścił nawet pod stanikiem - a Ja się nie zorientowała.






Teraz Ja idzie do wanny, by spędzić kolejną godzinę na szorowaniu śladów atramentowej twórczości gąbką, szczotką i rozpuszczalnikiem, modląc się, żeby to nie był długopis permanentny.






de facto:
tytuł - do tegoż.

piątek, 10 grudnia 2010

strzeż się, zimo - podbój zimy - my się zimy nie boimy!

bim-bom #1:
rozrywkowo.

motto:

Diego: Mam mokro.
Maniek: Tylko nie mów, że popuściłeś ze strachu.
Diego: Co ty mi tu imputujesz?
Maniek: O, o też mam mokro.


W piątek, ześlejszy niźli wczorajszy, Ja wraz z paczką udała się na podbój śnieżnej krainy - zimowego C.
Teoretycznie plan był prosty - nacierać się śniegiem i wyjść z zaspy jako zmrożone kukły lodu.
Jedynie Ja wykazała się dalekowzrocznością (pomimo krótkowidztwa) i wyszykowała się i ubrała w narciarskie spodnie i kurtkę.
Reszta towarzystwa stała ze zmarzniętymi minami, tupiąc na śniegu w rytm szczękających zębów.
Udaliśmy się do knajpy - ale Ja czuła się niekomfortowo. Taka niedopasowana... (nie, żeby powinna się już przyzwyczaić do tego uczucia...).
Poleciała więc do oo. Kapucynów, zrobić mały striptiz, zostawiła spodnie i została półnaga - a dokładniej to w jeansach, które miała pod spodem (nie licząc, oczywiście, wielu warstw powyżej. Czego jak czego, ale cennego głosu - tak jazzowo zachrypniętego - Ja będzie broniła jak wolności!).
Pomijając łażenie to tu, to tam - ekipa wylądowała w zaspach, atakując się nawzajem tonami śniegu, śpiewając, wraz z lecącymi z głośników - umieszczonych w szopce - świątecznymi hitami, piszcząc, krzycząc i szalejąc.
I kompletnie przemakając.

Na szczęście, Ja potruchtała, w usztywnionych mrozem spodniach, do tajnego schowka u Kapucynów, skąd wydobyła spodnie narciarskie i gwałtownie jej nogi zwiększyły swój obwód o dobrych parę centymetrów puchu, rozkosznie szurając przy każdym kroku.


Niestety, zapasowych skarpetek już nie miała.
Dzięki temu, wraz z Ja, może was pozdrowić lekkie zaziębienie.
Uparta bestia, chyba się zadomowiła.



bim-bom #2:
rodzinnie.

H.'owcy - połowa H.'owców - wybrała się w niedzielę na Mikołajkowe wyprawy w śnieg i zimowe plenery, wraz z nieodłącznym towarzyszem - tatoszowym aparatem.
Zdjęcia tu, zdjęcia tam, mina taka, siaka i owaka.
Az tu nagle wyskoczył mały, sympatyczny piesek, który najpierw nas z góry na dół obszczekał, a gdy stwierdził, że nie robi to na nas większego wrażenia, zdecydował się chwilę połasić, połasić, po-aportować i ogólnie ukraść nam serca.

My z kolei chcieliśmy ukraść go.
I by się nawet dał.
Ale nasza kryształowa, H.'owska uczciwość nam nie pozwoliła.


Ech...
Przydałoby się tu nam takie miłe kręci-kręci.
Futra nigdy dość.



bim-bom #3:
radośnie.

Ja i Jarzębina wybrały się na podbój zimy.
Ubrane w obfite stroje narciarsko-snowboardowo-saneczkarskie (które Ja przyodziewała pod drzwiami łazienki w ukochanej Herbaciarni, stojąc na palcach w kałuży śniegu i skarpetkach).
Z dyskontu spożywczego powracały na Rynku płytę, sapiąc ze szczęścia znad lodów na patyku.
Na Rynku usiadły na studni, machając nogami (w powietrzu. Naprawdę ciężko jest wygodnie usiąść, gdy objętościowo jest Cię dwie.), siejąc w śniegu chipsy kukurydziane i właściwie od razu wstały, biegnąc na przełaj przez zaspy do szopki, która wydawała na świat dźwięki piosenki z 'Rudolfa', tego z czerwonym nosem.
Dziewczęta tańczyły, wirowały i śmiały się jak głupie.
A właściwie szczęśliwe.

I nawet mało wybredny komentarz przechodniów nie był w stanie zepsuć im humoru.

A to, że telefon Ja'owy działa, pomimo hipotermii i krioterapii w zaspie, jest dodatkowym plusem.









de facto:
tytuł - mantra Ja'owa podczas pisania notki.
Wiem, że głupia, ale późno jest.

~~

Bonusowo - pierwszy akapit notki, z komentarzem G., która złapała komputer, w trakcie jej pisania:

W piątek, ześlejszy (?) niźli wczorajszy, Ja wraz z paczką udała się na podbój śnieżnej krainy (tzn....?) - zimowego C.(iucholandu).
Teoretycznie plan był prosty (miał tylko dwa korytarze, ale przy okazji 3 wyjścia przeciwpożarowe - co nam go skomplikowało - stąd słowo klucz "TEORETYCZNIE") - nacierać się śniegiem i wyjść z zaspy jako zmrożone kukły (?) lodu.
Jedynie Ja wykazała się dalekowzrocznością (pomimo krótkowidztwa) i wyszykowała się i ubrała w narciarskie spodnie i kurtkę.


Dziękujemy G. za niniejsze didaskalia i specjalnie dla Ciebie wielkie, od-Autorskie - spadaj.

~~

Dla wszystkich szczere i nieco zmęczone pozdrowienia od Didisia, który męczy się z nauką nawet teraz.
Nie daj się, maleńka!