piątek, 17 maja 2013

MasterChef?

Ponieważ Ja bumelowała cały tydzień w domu 'ucząc się do matury', można było na nią zwalać różne sprawy (argument 'uczę się' przestaje działać, gdy oglądasz DisneyChannel).

Dzięki temu miała nieoczekiwaną przyjemność przygotowania w pewien dzień obiadu. I przygotowała sałatkę - kurczk, kuskus, winogrona i majonez. I umieściła tą sałatkę w szklanej miedniczce, i odeszła do swoich zajęć.


Ludzie przychodzili i jedli sałatkę, chwalili i jedli, jedli i chwalili.

Więc gdy Ja poszła do kuchni, czując nie tyle głód co potrzebę napełenienia kubków smakowych, okazało się, że sałatki nie ma.
Z jednej strony - fajnie, zjedli całą, 'jestę Gordonę Ramzeję'.
Z drugiej - oni zjedli, a ja nie(-zjem więcej).

A później okazało się, że sałatka jest.
(Jak w piosence Bajmu - pojawia się i znika).
Ale na patelni.
Moi rodzice odsmażyli sobie sałatkę.


Czuję się jakbym mieszkała w domu wariatów...
I niestety - to miały być moje wakacje od pobytu w mieszkaniu wariatów.

re-bounce.

Powinnam chyba zacząć od przeprosin.
Nie pisałam od - ohoho! - października.
Zaglądałam, ale nie wiem czy ktoś z was jednocześnie robił maturę i studia, ale najłatwiej nie jest.
Wobec czego za każdym razem, gdy pojawiała się myśl 'łał, to byłoby świetnym tematem na bloga!' pojawiał się obok niej mały Zielono-Fioletowy Wyrzut Sumienia i podgryzał mnie w pięty, goniąc do zadań.

Ale dziś napisałam ostatnią maturę i powracam.

Z nowym wystrojem.
Ze starym chłopakiem (spóźnione życzenia z okazji rocznicy, Pietruszeczko).
Ze starymi zawichrowaniami.
Z nowo-odkrytą dojrzałością.
Z brakiem starych planów.
Z brakiem jakichkolwiek planów.




Wychodzi na to, że może być ciekawie...
;)