Ja wybrała się ze Szwagierem, G., Pynią i całym mnóstwem innych człowieków do Budapesztu, na spotkanie ludzi młodych.
W autobusie - śmiechu po pachy.
W Budapeszcie - słuchanie z szeroko otwartymi oczyma tłumaczenia.
Powrót - spanie w pozycji 'naprawdę zmieszczę się na fotelu i nie będę wystawać z żadnej strony'.
Straty:
- obolałe nogi,
- spodnie i pasek upaprane gumą do żucia, która gdzieś się nadziała na Ja,
- usmarowane dwie koszulki - jedna przed wyjazdem, kawą z termosa (przecieka, dziad jeden. A nowy!), a druga truskawkami, które wysypały się z pudełka podczas ruszania autobusu. Szkoda, że obie były białe...
Zyski:
- Chai Tea Latte w Sturbucksie,
- kody do łazienek w połowie knajp dookoła placu 'budapeszczańskiego',
- spotkanie cud dzidzia,
- brzuch napełniony dobrym jedzeniem,
- nowe znajomości,
- cud-miód blondyn z Bydgoszczy znaleziony dla Mańki,
- zadowolenie ogólne z wyjazdu.
Czyli wychodzi na plus.