Ja w dniu wczorajszym zaczęła cierpieć na... cóż, można by to i chorobą
od biedy nazwać, ale Ja woli określenie 'upływ skumulowanej kobiecości'.
Chyba wiecie o co chodzi.
Niestety,
Ja nie należy do tych szczęśliwych, podłych kobiet, które przeżywają
podobne męki bez bólów, z radością na twarzy i bez Ketonalu w żołądku.
Zwijała
się więc na krzesełku obok Malbora, omawiając wycieczkę owczarnianą,
ale stwierdziła, że nie zdzierży i wezwała telefonicznie Matulę, aby
pomogła się jej dostać do domu, do łóżeczka, do kołderki.
W oczekiwaniu przysiadła na murku obok Szkoły i obok trawnika, który pan Marian walcował wielkim wałkiem.
Popatrzył on na Ja i zmrużył oczka.
- A Ty czemu nie na zajęciach, kochanie, co?
- Bo widzi pan, ja jestem zwolniona i mam zaraz po mnie przyjedzie.
- A czemu to?
- Bo mnie bardzo, bardzo brzuch boli.
W tym momencie pan Marian podtoczył swój wałek do Ja, prawie dotknął nosem swym jej nosa i konfidencjonalnym tonem zapytał cichutko:
- Ale nie jesteś w ciąży, nie?
Ja przecząco pokręciła głową.
- Nie panie Marianie, wręcz przeciwnie!
Miło, że się troszczą.
A tak to bym przynajmniej usprawiedliwienie miała dla swoich humorów.
de facto:
tytuł - urojona, ale nie przeze mnie.
A co do ciąż: w maju rodzi nam się małe, owczarniane jagniątko pci żeńskiej.
Jupi, jupi!
~~
Pan Marian dusz-człowiek, dusza Szkoły i jej Złota Rąsia.