wtorek, 31 stycznia 2012

po cholerę?

Po euforycznym spędzeniu godzinki po turecku, wśród regałów z językoznawstwa, przekręcając głowę to w lewo, to w prawo, by móc odczytać tytuły pozycji, po bieganiu po całej bibliotece, żeby znaleźć poszczególne tomy, wypytywaniu pani-zza-lady i sprawdzaniu w katalogu haseł przedmiotowych - ja z koszykiem poszła do lady.
I tam, pod uważnym i zdegustowanym spojrzeniem pana-obok, pani-zza-lady skasowała 12 tomiszczy, których Ja niezbędnie potrzebowała do prezentacji.

I, gdy tak tam stała, zaczęła się zastanawiać, dlaczego napisała konspekt dla Didi w jakieś dwie godziny, a dla siebie przeznacza na to całe ferie.

Co ona robi na promedzie?

A raczej - czemu wzięła sobie tak porypany temat na prezentację, zdając maturę rozszerzoną z polskiego?
Dlaczego?

...ech...


  
Trickster w bibliotece







de facto:
bo to lubi.
I ma rozrost ambicji.
Ech.

~~

Żeby mnie ACTA nie zjadła - obrazek kradziony z kwejk.pl, mam go już też na tapecie - <3.

wtorek, 24 stycznia 2012

never ending story.

To jest jakieś błędne koło.

JESTEM CHORA.
JESTEM CHORA.
JESTEM CHORA.
JESTEM CHORA.
JESTEM CHORA.


Znowu, znowu, znowu.

A olimpiada? 60 procent, mało.
Prawo jazdy? Oblane. Do trzech razy sztuka.
Chemia? Ujdzie.
Biologia? Chyba poszło mi całkiem niesamowicie.

Ale to nie było chyba warte całego tego stresu, przemęczania się i kucia po nocach.




Teraz tylko w łóżeczku leżeć i patrzeć, coby równo odleżyny mieć.
I basta.
:)

poniedziałek, 16 stycznia 2012

czyli było warto.


Nie każdy może się zdrowiem szczycić cudownym i nasz biedny Książę leży w szpitalnym łóżeczku, nudząc się niepomiernie.
Toteż narodził się pomysł nawiedzenia chorego.
Tyle tytułem wstępu.

Ja leżała sobie dzisiaj na kanapie, spokojnie chill-outując i ucząc G. procesu translacji, gdy rozdzwoniła się jej komórka:
 - Halo?
 - Olga, jedziesz z nami odwiedzić Księcia w szpitalu? - Zapytał Lucek.
 - Jasne, super, to godzinka, od razu sobie stamtąd z mamą wrócę i zdążę biologię zrobić.
(Lucek zeznał potem, ze się nie odezwał na te słowa, bo bał się oberwać szyderą.)
 - No, to ja po Ciebie przyjadę i jedziemy.

Przyjechał. Ja się wepchnęła między Pyńkę i Mańkę na tylne siedzenie.
 - A Ty wiesz, gdzie to jest? - Rzucił Lucek zza kierownicy.
 - To Ty nie wiesz, gdzie szpital wojewódzki jest? No, naprawdę... - oburzyła się Ja.
 - A, jakoś mi to nigdy nie było do szczęścia potrzebne...
 - Dobrze, jedź prosto.
 - Jak na Stolicę - dorzuciła Pyńka.

Jadą sobie, jadą, nagle - buch! - zza rogu wyłania się szpital.
 - Teraz, w lewo, teraz! - Wrzeszczy Ja.
Lucek jedzie dalej.
 - Spokojnie, zaraz będzie drugi zjazd... - uspokaja Ja - No, teraz, teraz, w lewo!
 - Ale Olga... - odzywa się Pyńka - My do Stolicy jedziemy...

Ja zaniemówiła. Z godzinnej wyprawy zrobiła się godzinna podróż w jedną sposób.
Ale spoko.

Mroczniej się zrobiło, jak dojechaliśmy do Stolicy i okazało się, ze nikt nie wie, gdzie też nasz Księciunio leży.
Po obdzwonieniu wszystkich Stoliczan i osobników Stolico-lubnych, gdy nikt nam nie mógł pomóc, Ja zdecydowała się zadzwonić do Księcia, któremu mieli zrobić niespodziankę:
 - No, cześć, co tam u Ciebie?
 - Coraz gorzej... Jutro jadę do Katowic.
 - Tak, a to gdzie Ty jesteś?
 - No, w Stolicy.
 - Ale gdzie?
 - W szpitalu?
 - Ale w którym?
 - Na R-Street.
 - Ooo, naprawdę? Na R-Street? - U-ha-hana załoga ruszyła z kopyta, a Ja ciągnęła rozmowę z niczego się nie spodziewającym Księciem.



To się ucieszył, gdy się mu zwaliła na głowę pięcioosobowa banda chichulców.


Choć widział nas tylko jednym okiem i to niewyraźnie, to i tak się cieszył.
A może właśnie dlatego, że nas nie widział.





de facto:
tytuł do cytatu Francisco de Rojasa: Choremu wychodzi na zdrowie radosna mina odwiedzającego.

niedziela, 15 stycznia 2012

this isn't another suicide note.


Wtorek - egzamin na prawo jazdy.
Czwartek - sprawdzian z polskiego (może uda mi się wymigać, gdyż:)
Sobota - etap okręgowy XLI Olimpiady Biologicznej.
Poniedziałek - próbna matura z chemii.
Wtorek - próbna matura z biologii.

Nie ma mnie.
Wrócę się pochwalić.
Jak będzie czym.
Jak nie...
Możecie nasłuchiwać, czy gdzieś na Podkarpaciu jakaś maturzystka nie postanowiła żyć wśród saren w lesie za domem.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

cud.


Udało mi się.
Przeżyłam.

Nie było to takie pewne, ponieważ... wracałam skrótem.

A według słów Pietiuszki skrót ten generuje tabuny gwałcicieli i morderców, którzy czyhają tylko na ukazanie się Ja.
Ja jednak się dość do domu śpieszyło i nie chciała zwlekać, idąc na około.

I przeżyła.
Ja przeżyła.
Ja przeżyłam.


Niby dlaczego nie, prawda? Codziennie tamtędy chodziłam, dopóki to nadopiekuńcze warzywo mi nie zabroniło.



Ale teraz, gdy mam świadomość czającej się tam zagłady...



PRZEŻYŁAM!






de facto:
to nie jest taki skrót-skrótowy. Deptak, później drewniany most, a następnie krótka ulica Fredry, na której jest tylko MPGK i stacja benzynowa.
Oj tam.

~~

Pietiuszka nałożył na Ja tyle zobowiązań przed wyjazdem, że ciężko je spamiętać, co tu mówić o przestrzeganiu.
W każdym razie - Ja zdarzyło się to raz tylko i więcej nie zdarzy, będzie się słuchać i w ogóle.
:)

piątek, 6 stycznia 2012

i did.


Jakoś nie miałam czasu ani pretekstu by pisać.
Nawet nowe lampy w Ikei i sylwester nie zasłużyły na wzmiankę (sylwester za to na zapomnienie...).


Ja ma Darcy'ego.
Odnalazła go wreszcie.
Nie było tak trudno, nie był daleko.

Ale kocha Ja. A Ja kocha go.

I mógłby być najwspanialszym, najcudowniejszym chłopakiem, jakiego Ja sobie mogłaby tylko wyobrazić.


Ale sytuacja jest tak niesamowicie i przerażająco pokomplikowana, że nie wiadomo co z tego wszystkiego będzie.



Uprzejmie się prosi o trzymanie wszystkich kciuków, palców i paluchów.
Przydadzą się.






de facto:
tytuł: do piosenki U2 - I still haven't found what I'm looking for.
Moja uluniona wersja: tu.

~~

Jeśli kogoś bardzo ściska pragnienie dowiedzenia się większej ilości szczegółów - na privie.
Dajcie znać i jakiś kontakt, to was zanudzę historią.
:)