wtorek, 5 kwietnia 2011

my name is hari, mata hari.

Rozdarło mnie wewnętrznie.
Fakt, jestem feministką, ale do momentu gdy pozwolą mi operować, potem mam gdzieś parytety, prawa kobiet.

Jak dostanę skalpel do ręki to się przed szowinistami sama obronię.

A mężczyzna to nie jest takie nieprzydatne nic, jak wmawiają mi 'kobiety wyzwolone'.


Wczoraj Ja przechodziła z jednej męskiej obecności w drugą, na stałym poziomie utrzymując poziom zadowolenia, głupawki, rozradowania i ogólnej sympatii do świata.
Pietiuszka, Pstryk, Z., Czubek, Siekiera, Franio, Bajeczny, Chryzostom.
A dzisiaj - gdy biedna Ja miała humor podły i ogólnie nie nadawał się do kontaktów ze światem, to jej mężczyźni zadbali, żeby miała dobry humor.



Tak, moi.
Zawłaszczyłam ich sobie, a co się będę.




Podejrzewam też, że jestem jedyną osobą na świecie, której udało się zmusić Bajecznego do małego przytulaska, jako powód podając - bo mi źle.





Jestem femme fatale, nie ma to tamto...






de facto:
tytuł: Mata Hari - egzotyczna tancerka, kobieta-szpieg w okresie I wojny światowej. I femme fatale, oczywiście. (Choć ja tam mężczyzn do zguby nie doprowadzam... Tylko ich jako gaz rozweselający wykorzystuję..)
I zrozumiałe skojarzenie z Jamesem Bondem.

~~

Chryzostom o owczarniany nabytek, który jest największym komplemenciarzem, jakiego Ja zna.
I dobrze!
:)
Pstryk - od-fotograficzny kumpel Ja'owy.

~~

Nie upatrujcie dwuznaczności - Ja ogólnie przez świat przechodzi wszystkich w kółko przytulając, tuląc i ściskając.
Mania jakaś.