Rozdarło mnie wewnętrznie.
Fakt, jestem feministką, ale do momentu gdy pozwolą mi operować, potem mam gdzieś parytety, prawa kobiet.
Jak dostanę skalpel do ręki to się przed szowinistami sama obronię.
A mężczyzna to nie jest takie nieprzydatne nic, jak wmawiają mi 'kobiety wyzwolone'.
Wczoraj
Ja przechodziła z jednej męskiej obecności w drugą, na stałym poziomie
utrzymując poziom zadowolenia, głupawki, rozradowania i ogólnej sympatii
do świata.
Pietiuszka, Pstryk, Z., Czubek, Siekiera, Franio, Bajeczny, Chryzostom.
A
dzisiaj - gdy biedna Ja miała humor podły i ogólnie nie nadawał się do
kontaktów ze światem, to jej mężczyźni zadbali, żeby miała dobry humor.
Tak, moi.
Zawłaszczyłam ich sobie, a co się będę.
Podejrzewam
też, że jestem jedyną osobą na świecie, której udało się zmusić
Bajecznego do małego przytulaska, jako powód podając - bo mi źle.
Jestem femme fatale, nie ma to tamto...
de facto:
tytuł:
Mata Hari - egzotyczna tancerka, kobieta-szpieg w okresie I wojny
światowej. I femme fatale, oczywiście. (Choć ja tam mężczyzn do zguby
nie doprowadzam... Tylko ich jako gaz rozweselający wykorzystuję..)
I zrozumiałe skojarzenie z Jamesem Bondem.
~~
Chryzostom o owczarniany nabytek, który jest największym komplemenciarzem, jakiego Ja zna.
I dobrze!
:)
Pstryk - od-fotograficzny kumpel Ja'owy.
~~
Nie upatrujcie dwuznaczności - Ja ogólnie przez świat przechodzi wszystkich w kółko przytulając, tuląc i ściskając.
Mania jakaś.