czwartek, 25 października 2012

studenckie smaczki.

Ja udała się wraz ze swoim kochanym Rokiem na konwersatorium z chemii organicznej (na którym był kolos i pytanie przy tablicy...), ale stwierdziła, że jest na tyle zimno, ciemno i ponuro, szaro oraz buro, że może sobie zafundować jakieś pyszne Pićko-Rozgrzewajko.
Niestety.
Ja przyzwyczaiła się nadmiernie do luksusów w jej all shiny&new Instytucie Zoologicznym - takich jak windy, przeszklone ściany na wysokości wszystkich trzech pięter, za którymi można oglądać cudne a'la japońskie ogrody, a przed nimi portiernię z marmurową ladą, takie tam, normalne rzeczy. A najbardziej przyzwyczaiła się do kochanych automatów z KAWĄ , rozmieszczonych to tu, to tam, serwujących ukochaną kremową kawunię z czekoladą i bananowym soczkiem czy syropem.


Mniam.


Na Wydziale Chemii takich cudów nie uświadczysz, więc Ja rozpoczęła wyprawę po świętego Graala. Byle tylko wypełniony jakimś płynem. Ciepluchnym.
Wabiona podstępnymi tabliczkami ze 'szczałką', Ja wyruszyła do tajemnych katakumb, aby odnaleźć baro-stołówkę.
I odnalazła, jak sir Galahad.
Ale kolejka była straszna, a pora konwersatorium i kolokwium zbliżała się nieubłaganie, więc obróciła się Ja na pięcie i odeszła pośpiesznie.

Lecz udanie się ta samą drogą z powrotem byłoby wszak zbyt pospolite, więc poszła schodami C.
I wylazła w jakiś dziwny korytarz. A z niego w jeszcze dziwniejszą klatkę schodową, którą opuściła lądując obok zdziwionych palaczy, sztuk 3.

I ruszyła przed siebie, w stronę majaczącego za październikową mgłą budynku.
Szła, szła, minęła go, obróciła się i ujrzała Uniwersytet Rolniczy.
Nosz, być nie może...!

Zdecydowała się skręcić w lewo i wystartowała (dość szybko, gdyż godzina kolokwium zbliżała się, tik-tak!).
I zauważyła przed sobą budynek Jedynej I Wspaniałej Uczelni, Niech Nam Ona Żyje Długo.
Ale był to Wydział Administracji i Fizyki i Rzeczy Nieistotnych Dla Ja.
Wobec czego, Ja - to spoglądając w rozpaczy na zegarek, to podpatrując po okolicy - wypatrzyła Pewną Niewiastę, którą spojrzeniem bezdomnego szczeniaka zmusiła do wskazania kierunku (choć robiła dziwne oczy, gdy słyszała mętne tłumaczenia Ja: 'bo wie pani, ja stamtąd przed chwilę wyszłam, ale jakąś tajną klatką...!').

Ja pobiegła i wbiegła, i zdążyła na kolokwium nawet, a gdyby odwróciła się w prawo bądź lewo podczas wychodzenia, to nie byłoby całego zamieszania.





Życie studenta jest ciekawe i pełne niespodziewanych zwrotów akcji.









de facto:
tytuł nawiązuje do pustej lodówki przeciętnego studenta.

wtorek, 25 września 2012

efekt yo-yo.

Ja otworzyła drzwi i ze zdziwieniem ujrzała za nimi Bajecznego.
Co w sumie nie powinno być dziwne, bo wspominał, że wpadnie, ale nie dał znaku życia i Ja zaczęła w to wątpić.
Wręczył on jej nieco spóźniony prezent urodzinowy (ach, ta Poczta Polska!) i Ja była przekonana, że jej go da i pójdzie, jako że Bajeczny jest bajecznie aspołeczny.
Ale nie.
B. wykorzystał zachęcający gest Ja i wszedł do korytarza.
Ona oczywiście podejrzewała, że chce on pożyczyć od niej książkę, którą też od niego dostała na urodziny (nieźle się obłowiła, przyznajemy), więc zostawiła go na parterze i pobiegła do pokoju swojego.
Wracała już korytarzem z księga pod pachą, gdy na schodach przed nią wyrósł upiorny, czarny kształt, przywodzący na myśl nieodżałowanej pamięci Severusa Snejpa (zanim Rowling zniszczyła mu reputację do cna...).

Tak, Bajeczny nie omieszkał ruszyć za nią po schodach i się zaczaić bezczelnie.

Ja, Fairy Tale's i Ja'owy zawał zeszli na dół do salonu, gdzie Ja starała się zapisać go na wuefy i lektoraty, gdzie pogadali, pojedli ciasta i różne takie.



I okazało się, że najbardziej aspołeczny, nieprzystępny i mrooohny z Ja'owych znajomych spędził u niej dwie godziny. i cały czas mieli o czym rozmawiać.



Potęga wyposzczenia konwersacyjnego.





Nie przeszkodził im nawet za bardzo fakt, że plaga muszków owocuszków obsiadła całe ciasto, gdy Ja była w łazience.




Zresztą wychodzili i nie mieli w planach kończenia już tego ciasta.
Szczególnie z chitynową wkładką.








de facto:
tytuł do nawiązuje do koncepcji diety społecznej - siedzisz w domu przed komputerem i snujesz się, ślizgając na gipsie, czekając aż ktoś do Ciebie wpadnie.

poniedziałek, 17 września 2012

L4.

Siedzę, a w głowie mi dudni.
W nosie mi kręci.
W gardle mi drapie.
Oczęta mi łzawią.
Uszko się zatyka.


Tradycyjnie choroba dopadła biedną Ja w roku szkolnym.

Dobrze, że nie w akademickim.




A jak Ja wydobrzeje, to zrobi wam relację z urodzin.
;)

niedziela, 26 sierpnia 2012

roztrzepania konsekwencje.

Jakoś nie wyszło z tym nie opalaniem się.
Obym sobie czerniaka nie wyhodowała, zaiste.
A słońce wzmaga starzenie się skóry i powstawanie zmarszczek...

Przynajmniej sobie Ja może wymienić Pietiuszkę na lepszy model.
A było to tak:


W środę, w drugi dzień przed wyjazdem, wybrała się rodzina H.'owców na wyprawę bulwarem, w poszukiwaniu różności do kupienia w postaci souvenirów, zanim udadzą się z drugą rodziną H.'owców, ale inną, na potrawy wyszukane z rekina. A Ja szukała sukienki, długiej, gdyż takie dziwnie podobają się Pietiuszce bardziej niż miniówki.
Jednak w miniówkę była Ja ubrana, gdyż gorąco, a pokazać się warto - po raz ostatni.

 Wychodząc z kolejnego już z rzędu sklepu, tym razem ukrytego w bocznej uliczce, Ja elegancko i z wdziękiem - nie klęła, o dziwo - wyrżnęła się na krawężniku, wykręcając nogę i skręcając kostkę.
Zacisnęła tylko rękę na palcach Tatiszcza, wyjąc w niebo głosy i ciapiąc wszystko dookoła posoką lejącą się wartkim strumieniem z rozoranego dodatkowo kolana.
Tato sprawnie uciekł z Zulą z miejsca wypadku, aby nabyć samochód, a Mamiszcze poszła z Milkensem do apteki po środki zapobiegające niechybnej śmierci Ja'owej w wyniku zakażenia.

I Ja została sama.
Wyciągając nogi daleko przed siebie, coby kostki nie urazić i ukryć swoje wdzięki materiałem, który w takiej pozycji sięgał do połowy ud.

Jakaś pani zainteresowała się żywo żywotem Ja'owym, ale uspokojona informacją o przybywającej pomocy zaniechała nachalnego jej udzielenia.

Ja rozglądać się poczęła po okolicy, gdy usłyszała:
 - Aszposzcze ecie-pecie dwa w kotlecie?
 - Że co proszę? - Ja obróciła się w stronę ponad trzydziestoletniego (na oko) Samca stojącego przed nią.
 - Szuruburu basz fasz, kasza nasza, bum cyk cyk?
 - Ach, skręciłam kostkę.
 - Plimpo, plumpo, bere czak czyk?
 - A, to tylko krew, nic takiego.
 - Fizi mizi sziri bam bam skurrka purrka?
 - Nie, dziękuję, zaraz przyjdzie pomoc.
 - A kawaliera masz?
Ja nagle zrozumiała o co chodzi Samcowi, gdyż wcześniej domyślała się z niedającej się zrozumieć bełkotliwości.
 - Że co proszę?!
 - A kawaliera to Ty masz?
 - Mam!
 - Nie masz?
 - Mam, mam, mam, mam!
Przed oczami Ja ukazała się wizja jej, porwanej do jakiegoś burdelu lub sprzedanej na narządy...
 - A, bo ja z Ukrainy jestem, ja tu dziewczyny szukam... - Samiec zachęcająco poruszył brwiami.
 - Mam kawaliera, mam!
 - Ech, to szkoda.
Odszedł...




Ja się w sumie zaczęła potem zastanawiać, czemu by tego swojego wymarzonego mężczyzny nie wymienić na ukraińskiego Samca, poznanego w Bułgarii.
Ale problemy z komunikacją...
Jak Ja miałaby rozumieć pytania o dwa ecie-pecie w kotlecie?





de facto:
tytuł: dotyczy zarówno samego aktu skręcenia, jak i niedokonanej wymiany modelu.

~~

Dość tak w sumie dokładnie wyglądała przemowa Samca, gdyż Ja ni w ząb nie może sobie nic z jej początku przypomnieć. Czyli był bełkot.

~~

Cechy wymarzone, które posiada Pietiucha:
jest rudy, wysoki, dwa lata starszy, szczupły, uśmiecha się słodko, a charakter ma mniam. Plus poczucie humoru, intelekt i zgrabny tyłek. Możecie tylko zazdrościć.
^^

piątek, 10 sierpnia 2012

dobre pa-pa.

Ja jedzie na wojaż familijny, w odległe bułgarskie rejony.

Będzie tęsknić za Pietiuszką, pływać, skakać, nie-opalać się i ogólnie - bawić na całego.



Relacja po powrocie.



To na tyle.



A teraz Olga mówi pa-pa.
Pa-pa.








de facto:
tytuł: dosłowne tłumaczenie angielskiego goodbye.

poniedziałek, 30 lipca 2012

Pietiuszka.

Zdarzało się Autorce Wszechpotężnej opisywać różne indywidua, występujące w notkach.
Także - przed Państwem: Pietiuszka.


Pietiuszka jest tak wysoki, że głową zamiata obłoki.
Znaczy, całe 26 centymetrów wyższy od Ja, więc może nie jest to nawet ponad dwa metry, ale Ja się wyjątkowo niziutką przy nim czuje.
Jakoś łatwiej jest włączyć tryb Kurczątka gdy sięga się mężczyźnie pod pachę.

Pietiuszka jest po technikum informatycznym, całe dnie spędza na kompie, ale jak przychodzi co do czego, to 'on się nie zna'.

Jest rudy, co nie powinno nikogo szokować, biorąc pod uwagę dziwaczne upodobania Ja.

Nie cierpi lekarzy i biologii.
Aż dziwne, że wytrzymuje z Ja.

Uważa, że nie jest przystojny, co wywołuje liczne zakłady i podpytywanie koleżanek, co one o nim sądzą.

Jest przystojny. I to bardzo.
Przynajmniej Ja tak twierdzi.

Lubi rugby i piłkę nożną, a więc tarzanie się w błocie podczas gry i miotanie się po kanapie, grę oglądając.
Zapowiedział, że Ja ma sobie nic nie planować z nim w porze meczy, ale jej to w to jej graj, bo książki się same nie przeczytają.
A na kolanach można siedzieć tak czy siak.
Nawet przy tym miotaniu się.

Jest romantyczny, ale stara się to skrzętnie ukrywać.
Na szczęście, nie zawsze mu wychodzi.

Zaspokaja kosztem łąk, pól i kwietników pragnienia Ja'owe zawarte w delikatnych sugestiach 'oo, kwiatek... Gdzie jest MÓJ kwiatek?'.

Nie naśmiewa się z Ja bardziej niż ona jest w stanie to znieść.

Jest przerażająco nadopiekuńczy, co w sumie jest urocze.
Dopóki nie robi czwarty dzień z rzędu awantury 'znowu nie zjadłaś śniadania'.

Jest taki, że... Taki... Jest taki...
Jest taki, że Ja nie potrafi sobie myśleć o przyszłości, nie umiejscawiając go w niej.
Możecie mówić, że to jest za-kochanie, za-uroczenie i inne za lub też przed.
Ja tam swoje wiem.

wtorek, 17 lipca 2012

smalenie cholewek, wersja 4.5.

Ja była w odwiedzinach dzisiaj u swojej lepszej połowy - żart, żart. U Pietiuszki. Wiadomo, że to Ja jest lepszą połową. Niższą, ale ładniejszą.
:)

Wracając do tematu:
Pietiucha przytoczył następującą rozmowę ze swym tycim, czteroipółletnim bratem, Kajkoszem.

K: Bajtek, kupiłeś Oli kwiaty?
P: Tak, kupiłem.
K: To musisz jeszcze jej pjezent kupić, jakiś piejścionek albo kolczyki.
P: A Ty będziesz kupował swojej dziewczynie?
K: Nie, ja nie będę miał dziewczyny.
P: To komu będziesz kupował?
K: Ja będę kupował Twojej Oli.


W ten oto sposób mam nadzieję za niedługo dostać jakiś ładny pierścionek, może od razu zaręczynowy.
Co prawda od młodszego z braci, ale on więcej zarabia.

Ostatnio w internetowej grze z latającą ośmiornicą-listonoszem, ale zawsze.






de facto:
przytaczane z pamięci, aczkolwiek sens zachowany, wyrażenia też - mniej więcej. Seplenienie też mniej więcej, bo R jest raz zastępowane przez J, a raz przez L.

~~

Ja zdobyła Kajkoszowe serce służąc za lektora i księgową podczas 'grania w grę', w czym Młody, choć młody, jest zadziwiająco świetny. Ale nie umie czytać i liczyć za bardzo jeszcze.

czwartek, 5 lipca 2012

szok, nieomal.

Mamiszcz, jak to ona, zasnęła przed telewizorem na kanapie.

Z tejże to okazji, wywiązał się taki oto dialog między Tatą a Ja, we własnej, skromnej osobie:
T: Ola, wyłącz telewizor.
J: Ale mama tu żyje jeszcze.
T: O, to się zdziwiłem.


Bo to jest takie dziwne, że mama żyje w okolicach 23...

wtorek, 26 czerwca 2012

powrót na jawę.

Ja  śpi.
Przesypia dzień po dniu, noc po nocy.
Budzi się głównie do rozmawiania z Pietiuszką. Ewentualnie zjedzenia czegoś.
Resztę czasu przesypia.
Niekoniecznie śpiąc.
Czytając, grając w głupie aplikacje na Fejsbuku, oglądając z rzadka telewizję, sprzątając.

Czasem spotyka się z przyjaciółmi i wtedy znowu się budzi.

A potem zasypia.



Nienawidzę wakacji.




Niech mi ktoś budzik na stałe nastawi!

poniedziałek, 11 czerwca 2012

pilgrimage.

Ja wybrała się ze Szwagierem, G., Pynią i całym mnóstwem innych człowieków do Budapesztu, na spotkanie ludzi młodych.

W autobusie - śmiechu po pachy.
W Budapeszcie - słuchanie z szeroko otwartymi oczyma tłumaczenia.
Powrót - spanie w pozycji 'naprawdę zmieszczę się na fotelu i nie będę wystawać z żadnej strony'.

Straty:
 - obolałe nogi,
 - spodnie i pasek upaprane gumą do żucia, która gdzieś się nadziała na Ja,
 - usmarowane dwie koszulki - jedna przed wyjazdem, kawą z termosa (przecieka, dziad jeden. A nowy!), a druga truskawkami, które wysypały się z pudełka podczas ruszania autobusu. Szkoda, że obie były białe...

Zyski:
 - Chai Tea Latte w Sturbucksie,
 - kody do łazienek w połowie knajp dookoła placu 'budapeszczańskiego',
 - spotkanie cud dzidzia,
 - brzuch napełniony dobrym jedzeniem,
 - nowe znajomości,
 - cud-miód blondyn z Bydgoszczy znaleziony dla Mańki,
 - zadowolenie ogólne z wyjazdu.



Czyli wychodzi na plus.

środa, 30 maja 2012

pffiiifiiiii.

Ja z Pietiuszką postanowili dobywać góry i doliny Pietiuszkogrodu, a z braku laku, gór i dolin - ichnie wały.


Tak się jakoś złożyło, że Pietiuszkoland leży w czułych objęciach trzech rzek, a ich miłość czasami przerasta spinające je brzegi i zalewają nią tąż krainę. Dosłownie. Więc krajanie wcielenia rudości (i w kolorze, i w przyrodzonej mu złośliwości) wybudowali sobie wały. Ładne, zadbane, idealne na spacery.
Powróćmy.


Jak to zwykle, bieżą sobie trixtiuszki ścieżyną, gdy nagle czy to słońce ich przygrzało, czy też zwyczajnie im odwaliło, jak to czasami bywa - dość, że zaczęli wyśpiewywać piękne pieśni.
Najpierw 'Kaczka dziwaczka', następnie różne pieśni z 'Akademii Pana Kleksa', później różne przyśpiewki ogniskowe, stare dobre 'Idą parami, lalki z misiami'.


Przedszkole pełną gębą.




Infantylność jest tym czarowniejsza, im bardziej można się nią dzielić.
:)






de facto:
tytuł do cytatu z  Simone de Beauvoir - swoją drogą dość często cytowanej, chyba. Ma babka gadane: Co to jest człowiek dorosły? Dziecko nadęte latami.
My jesteśmy przekłuci szpilką dziwactwa.
Pffff, jak pęknięty balonik.

sobota, 26 maja 2012

ironic.

Była Ja z klasą w Bieszczadach, na wesołej wycieczce, wieńczącej matury, żeby im ogólnie miło było i wesoło, och, ach.


Pomijamy ten drobny szczegół, mianowicie to, że lało bez ustanku przez cały wyjazd.

Ja się wesoło udzielała, głównie w Domku no. 4 & Domku no. 5 - a żaden z nich, nie był jej. Gdyż nie ma nic piękniejszego niż szczera radość gospodarzy na Ja'ową wizytę.



Grała w badmintona z Angelem, Serkiem, Bajecznym, Brysią i Dżastiną, jeździła jako jedyny zawsze trzeźwy - wyjąwszy naturalny stan 'olgowatości' - kierowca do sklepu, gdzie zawarła znajomość z PaniąSprzedawczynią, jeździła na gofry do Polańczyka z Siekierą, Milli-milli i Didi, szukała zasięgu po okolicznych górkach, żeby słomiany prawie-wdowiec Pietiuszka się nie rozzuchwalił zanadto w stanie pseudo-wolnym, korzystała po nocach z laptopa Grzecha, uskuteczniała nałogi, czytała po kątach, pruła 90 na ograniczeniach z powodu owiec atakujących z Nienacka.


Ogólnie wyjazd udany, Bajeczny rozmiękczony na tyle, żeby można było wysłuchać jego uroczych bełkotów filozoficznych.
Było kól.



Tylko... Tylko słońce zaczęło świecić na godzinę przed wyjazdem...

och, so ironic.

niedziela, 20 maja 2012

dzielam.

Dzisiaj Ja była wraz z Rodziną na Komunii DzikiejWery, której Tatosz jest chrzestnym.
A ja połowę pewnie czasu poświęciła na dzikie harce z JaśniePanienkąJoanną.
Oba stworzonka pojawiły się w 'moja Ty mężczyzno!'.

Zaczęło się od biegania Ja za Panienką, gdy ona spytała:
 - A kim Ty właściwie jesteś?
 - Strasznym potworem! - Warknął PotwórJa'owy.
 - O - odrzekła Panienka i zaczęła nieco prędzej przebierać dolnymi odnóżami.

Później nastąpiło już losowo: berek, chowanego, ciepło-zimno, wyścigi ('kto pierwszy do mamy!', z tym, że były dwie, więc dla ułatwienia wybierało się mamę JaśnieJoanny) i stare dobre bieganie to tu, to tam, połączone z zagilgiwaniem Joanny na śmierć.
Albo przynajmniej aż się wyrwie i trzeba zacząć gonić od nowa.

Oczywiście, było też dużo dobrego jedzenia (został cały nieruszony tort, więc dowożąc prezent mamy zamiar się jeszcze nań załapać ;).
I husiawka, na której Ja w-zlatywała pod obłoki.
I kocyk w cieniu klonowym, na którym się zdrzemnęła.



Ale najpiękniejsze było to, że jak Ciocia zauważyła - DzikaWera była inna. Taka mniej dzika, pewnie. Uśmiechnięta, łagodna i miła.




Coś jednak jest w tej Komunii...
;)







de facto:
tytuł do wiersza Mirona Białoszewskiego 'zzmartwieńsiulpet'.
Jeśli trzeba tłumaczyć, to polecam się prywatnie. Ewentualnie spytajcie mojej komisji, bo o tym, m. in., miałam prezentację maturalną.
;)


środa, 16 maja 2012

afirmacja życia nie jest taka zła.

Żyję.
Ja żyję i Ja żyje.

Ogólnie sezon maturalny można uznać za niebyły i skończony, przemilczmy matury, módlmy się o wysokie procenty w skrytości rodzinnej kaplicy.

Do życia ciągnie mnie obecnie Darcy vel. Pietiucha, Wiedźmin vel. Geralt i Zaległe Lektury vel. Grube Tomiszcza.
Od życia odciągają mnie Wyniki Rekrutacji vel. Przekreślenie Przyszłości.


Ale dajemy radę, ciągniemy, może nawet pójdziemy na tą medycynę?
I ja, i Ja.


Jakoś powinno pójść.
:)






de facto:
tytuł nawiązuje do tego komiksu.
Pozdrawiam wszystkich w nowej odsłonie.
:)

wtorek, 24 kwietnia 2012

apel.

Żeby nie było:
żyję, istnieję, egzystuję, cieszę się związkiem z pietiuszkowatym moim Darcym (tak, tak, kto trzymał kciuki - dzięki) i dogorywam.


Odezwę się po maturach, jeśli nie popełnię rytualnego harakiri.



Wish me good luck.

wtorek, 3 kwietnia 2012

so mainstream.


Wpadłam po uszy w komercyjny nurt, dałam się zaszufladkować, zniszczyłam swoją cenioną indywidualność, zostałam wepchnięta w tłum pędzących ślepo owiec i ogólnie - nie ma mnie.
Tak w ogóle.


Czy zakup kujonek był tego warty?



Oczywiście.
Wyglądam po prostu rozkosznie.
:)




edit - 04.04:
z cyklu - 'nic nie jest cenniejszym od wsparcia kochających bliskich'.
Wypowiedź Mamiszcza na widok 'zmaniowanej' Olgi:
 - No, wyglądasz z pięć lat młodziej. Tak na 20 co najmniej.






de facto:
tytuł wyj
aśnia wszystko.

~~

zmaniowana - to taki charakterystyczny wygląd Olgi, gdy bardzo przypomina Manię z Przepisu na życie - włoski zaczesane w kucyk i kujoneczki.

poniedziałek, 19 marca 2012

nagi instynkt.

Dzisiaj Smile wpadła i wypadła z klasy, i nakazała nam rozkoszować się niesamowitymi ciekawostkami wynikającymi z tego, że gdy przetnie się  płaszczyznę π prostą l powstaje kąt α! No, kto by pomyślał!

W każdym razie, Sharon została wytypowana na (p. o.) nauczycielkę.
Zasiadła za biurkiem i chciała pokazać, jaką to ona coolspox nauczycielką jest, wobec czego - bach, bach! - nogi na stół.


Zapomniała o dwóch rzeczach - że:
a) ma spódnicę,
b) ma koronkowe rajstopy.

Tak, Czubek, Ja i Bajeczny siedzieli w dogodnym punkcie obserwacyjnym.


Co ujrzeli - już ich spaczyło, nie wnikajmy w to głębiej...





de facto:
lekko sugerowane skojarzenia z filmem Basic instinct.

poniedziałek, 12 marca 2012

strajk!

Onet zjadł mi notkę.
Nie będę jej pisała od nowa.
Jeszcze czego.

Wzięła się Szanowna Autorka do roboty, siadła, napisała notatkę, o dniu kobiet, o dniu mężczyzn, może nie najlepszą w jej karierze, ale była.
A Onet wziął i zjadł.


Obywatele i obywatelki!
Ogłaszam strajk smacznościowy, przeciw Onetowi.
On nam notki - to my jemu smakołyki!
Jedzmy, buntownicy! Jedzmy, co się nawinie, co lubimy i co jest smaczne.
Nie damy Onetowi pluć nam w twarz i notek nam pochłaniać!


o'mniom-mniom-mniom




de facto - edit after movin'-on:
dobrze, to była jeszcze relacja z paszczy potwora.
Już jestem wśród swoich, ale notka niech zostanie.
;)

środa, 22 lutego 2012

flegmatycznie.

Odkryłam coś, co podejrzewałam od dawna.

Post, choroba i nauka mi to uświadomiły dość jasno i wyraźnie.


Nie potrzebuję jeść, wystarczy dostarczyć mi nieograniczone dostawy herbaty.


Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie zsumować tego z moją miłością do języka angielskiego, brytyjskiego akcentu, absurdalnego, angielskiego humoru i angielskiej pogody.
Rodzice nawet mi nie powiedzieli...


Jestem Brytyjką.



Taka z nas wielonarodowościowa rodzina, zaiste.
Rumun, Anglik - dwa bratanki.








de facto:
tytuł - maleńka gra słów. Flegmatycznie znaczy tyle co spokojnie, acz użyte tu - niewłaściwie z semantycznego punktu widzenia - do uspokojenia nowego, brytyjskiego ja Ja.

~~

Milkens dawno została przezwana Rumunem, w uznaniu dla swej ciemnej karnacji, czarnych jak węgielki oczysk i czarnych włosów.
Taka czarna owca nasza.

wtorek, 21 lutego 2012

etymologicznie.


Z dla zawracania.
D dla braku dachowania.
A dla auta, którym kierowałam.
Ł dla łaski, którą otrzymałam.
A dla wysokich ambicji.
M dla mojej prohibicji.


ZDAŁAM.


Piękne słowo, moje ulubione obecnie.
:)

niedziela, 12 lutego 2012

that is the question.

Tańczenie z pijanym nauczycielem, tańczenie z trzeźwym nauczycielem, tańczenie belgijki w ponad stuosobowej grupie i próba jednoczesnego ich jej nauczenia, bieganie po całej sali na bosaka, śpiewanie na całe gardło, poznawanie wszystkich partnerów koleżanek i zapominanie ich imion po pięciu sekundach, długie paplaniny z umiłowanym Katriny, staranie się pomóc przyjaciołom w rozkminach, chwalenie tyłka Młodegi i demoralizacja go (Młodego, znaczy), próba znokautowania ramieniem bezczelnie wystającego ze ściany kranu, wypijanie absurdalnych ilości wody lekko-gazowanej, śledzenie nauczycieli idących na 'dymka', dwukrotne zmienienie butów na trzy różne pary w ciągu pierwszej godziny (nie licząc butów zimowych).

Versus:
bycie szczypanym przez kolegę po biodrach, a przez koleżankę po tyłku (niezamierzenie i nie-chcianie), dzikie tańce z Romualdem, gdzie Ja prawie leżała na podłodze, wygięta zawodowo do tyłu, gubienie okularów, wylatujących w niebyt jak z procy, podnoszenie kanapy, żeby te okulary znaleźć, pod-pijanie z cudzych szklanek, zadłużanie się po uszy, żeby zdobyć pieniądze na sok, przesiadywanie w palarni, bo tylko tam się dało oddychać, bieganie przez 4 godziny na 10 centymetrowym obcasie.

I wiele innych, nie nadających się do dzielenia lub umykających w ogólnym natłoku kolorów, kształtów, zapachów, dzięków i doznań.



I co teraz było lepsze - studniówka czy poprawiny?
Oto jest pytanie.







de facto:
tytuł z Hamleta, Williama Shakespeare'a.

~~

A gdyby ktoś nie wiedział - pierwszy opis dotyczy studniówki, drugi poprawin.
;)

sobota, 11 lutego 2012

pa-pa.


Drodzy Czytelnicy,
dość prawdopodobne, że ten blog niestety zostanie zamknięty.
Jest nam - mi, Ja - z tego powodu niesamowicie smutno.
Ale trudno takie życie.


Wszystko zależy od tego, czy przeżyjemy studniówkę.
Z zaświatów mogłoby by ciężko publikować.


Serdecznie pozdrawiamy,
wyfiokowane Ja i Autorka

poniedziałek, 6 lutego 2012

wielko-miejsko.


Ja poczuła się dzisiaj wielko-miejsko, gdy wędrowała sobie po molochu handlowym, jaki w Stolicy w październiku otworzyli.

Łaziła sobie, elegancko odziana, z reklamówkami firmowych sklepów, siedziała w kawiarni Szwagra na kawce i ciasteczku, po Stolicy sobie autobusem jeździła po szlachecku, w ogóle cud, miód i orzeszek.


Cały czar nowoczesności i wielkiego miasta skończył się, gdy przez 40 minut czekała na busa.
Na mrozie.


Przyjechał w porę, a jak!
Ale trafił na Walne Zgromadzenie Busów i Busików, więc wsunął nos na parking i nawiał.



No i Ja czekała na następnego.
Który stał przez cały ten czas, obrócony rufą w stronę współ-czekaczy Ja'owych.
Żeby czasem nikt nie zauważył dokąd jedzie. Choć i tak wyłączył tabliczkę.


Na szczęście słuchawki zaspokajały Ja '3 wymiarami gitary'.

Chwała Trójce Polskiego Radia!

wtorek, 31 stycznia 2012

po cholerę?

Po euforycznym spędzeniu godzinki po turecku, wśród regałów z językoznawstwa, przekręcając głowę to w lewo, to w prawo, by móc odczytać tytuły pozycji, po bieganiu po całej bibliotece, żeby znaleźć poszczególne tomy, wypytywaniu pani-zza-lady i sprawdzaniu w katalogu haseł przedmiotowych - ja z koszykiem poszła do lady.
I tam, pod uważnym i zdegustowanym spojrzeniem pana-obok, pani-zza-lady skasowała 12 tomiszczy, których Ja niezbędnie potrzebowała do prezentacji.

I, gdy tak tam stała, zaczęła się zastanawiać, dlaczego napisała konspekt dla Didi w jakieś dwie godziny, a dla siebie przeznacza na to całe ferie.

Co ona robi na promedzie?

A raczej - czemu wzięła sobie tak porypany temat na prezentację, zdając maturę rozszerzoną z polskiego?
Dlaczego?

...ech...


  
Trickster w bibliotece







de facto:
bo to lubi.
I ma rozrost ambicji.
Ech.

~~

Żeby mnie ACTA nie zjadła - obrazek kradziony z kwejk.pl, mam go już też na tapecie - <3.

wtorek, 24 stycznia 2012

never ending story.

To jest jakieś błędne koło.

JESTEM CHORA.
JESTEM CHORA.
JESTEM CHORA.
JESTEM CHORA.
JESTEM CHORA.


Znowu, znowu, znowu.

A olimpiada? 60 procent, mało.
Prawo jazdy? Oblane. Do trzech razy sztuka.
Chemia? Ujdzie.
Biologia? Chyba poszło mi całkiem niesamowicie.

Ale to nie było chyba warte całego tego stresu, przemęczania się i kucia po nocach.




Teraz tylko w łóżeczku leżeć i patrzeć, coby równo odleżyny mieć.
I basta.
:)

poniedziałek, 16 stycznia 2012

czyli było warto.


Nie każdy może się zdrowiem szczycić cudownym i nasz biedny Książę leży w szpitalnym łóżeczku, nudząc się niepomiernie.
Toteż narodził się pomysł nawiedzenia chorego.
Tyle tytułem wstępu.

Ja leżała sobie dzisiaj na kanapie, spokojnie chill-outując i ucząc G. procesu translacji, gdy rozdzwoniła się jej komórka:
 - Halo?
 - Olga, jedziesz z nami odwiedzić Księcia w szpitalu? - Zapytał Lucek.
 - Jasne, super, to godzinka, od razu sobie stamtąd z mamą wrócę i zdążę biologię zrobić.
(Lucek zeznał potem, ze się nie odezwał na te słowa, bo bał się oberwać szyderą.)
 - No, to ja po Ciebie przyjadę i jedziemy.

Przyjechał. Ja się wepchnęła między Pyńkę i Mańkę na tylne siedzenie.
 - A Ty wiesz, gdzie to jest? - Rzucił Lucek zza kierownicy.
 - To Ty nie wiesz, gdzie szpital wojewódzki jest? No, naprawdę... - oburzyła się Ja.
 - A, jakoś mi to nigdy nie było do szczęścia potrzebne...
 - Dobrze, jedź prosto.
 - Jak na Stolicę - dorzuciła Pyńka.

Jadą sobie, jadą, nagle - buch! - zza rogu wyłania się szpital.
 - Teraz, w lewo, teraz! - Wrzeszczy Ja.
Lucek jedzie dalej.
 - Spokojnie, zaraz będzie drugi zjazd... - uspokaja Ja - No, teraz, teraz, w lewo!
 - Ale Olga... - odzywa się Pyńka - My do Stolicy jedziemy...

Ja zaniemówiła. Z godzinnej wyprawy zrobiła się godzinna podróż w jedną sposób.
Ale spoko.

Mroczniej się zrobiło, jak dojechaliśmy do Stolicy i okazało się, ze nikt nie wie, gdzie też nasz Księciunio leży.
Po obdzwonieniu wszystkich Stoliczan i osobników Stolico-lubnych, gdy nikt nam nie mógł pomóc, Ja zdecydowała się zadzwonić do Księcia, któremu mieli zrobić niespodziankę:
 - No, cześć, co tam u Ciebie?
 - Coraz gorzej... Jutro jadę do Katowic.
 - Tak, a to gdzie Ty jesteś?
 - No, w Stolicy.
 - Ale gdzie?
 - W szpitalu?
 - Ale w którym?
 - Na R-Street.
 - Ooo, naprawdę? Na R-Street? - U-ha-hana załoga ruszyła z kopyta, a Ja ciągnęła rozmowę z niczego się nie spodziewającym Księciem.



To się ucieszył, gdy się mu zwaliła na głowę pięcioosobowa banda chichulców.


Choć widział nas tylko jednym okiem i to niewyraźnie, to i tak się cieszył.
A może właśnie dlatego, że nas nie widział.





de facto:
tytuł do cytatu Francisco de Rojasa: Choremu wychodzi na zdrowie radosna mina odwiedzającego.

niedziela, 15 stycznia 2012

this isn't another suicide note.


Wtorek - egzamin na prawo jazdy.
Czwartek - sprawdzian z polskiego (może uda mi się wymigać, gdyż:)
Sobota - etap okręgowy XLI Olimpiady Biologicznej.
Poniedziałek - próbna matura z chemii.
Wtorek - próbna matura z biologii.

Nie ma mnie.
Wrócę się pochwalić.
Jak będzie czym.
Jak nie...
Możecie nasłuchiwać, czy gdzieś na Podkarpaciu jakaś maturzystka nie postanowiła żyć wśród saren w lesie za domem.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

cud.


Udało mi się.
Przeżyłam.

Nie było to takie pewne, ponieważ... wracałam skrótem.

A według słów Pietiuszki skrót ten generuje tabuny gwałcicieli i morderców, którzy czyhają tylko na ukazanie się Ja.
Ja jednak się dość do domu śpieszyło i nie chciała zwlekać, idąc na około.

I przeżyła.
Ja przeżyła.
Ja przeżyłam.


Niby dlaczego nie, prawda? Codziennie tamtędy chodziłam, dopóki to nadopiekuńcze warzywo mi nie zabroniło.



Ale teraz, gdy mam świadomość czającej się tam zagłady...



PRZEŻYŁAM!






de facto:
to nie jest taki skrót-skrótowy. Deptak, później drewniany most, a następnie krótka ulica Fredry, na której jest tylko MPGK i stacja benzynowa.
Oj tam.

~~

Pietiuszka nałożył na Ja tyle zobowiązań przed wyjazdem, że ciężko je spamiętać, co tu mówić o przestrzeganiu.
W każdym razie - Ja zdarzyło się to raz tylko i więcej nie zdarzy, będzie się słuchać i w ogóle.
:)

piątek, 6 stycznia 2012

i did.


Jakoś nie miałam czasu ani pretekstu by pisać.
Nawet nowe lampy w Ikei i sylwester nie zasłużyły na wzmiankę (sylwester za to na zapomnienie...).


Ja ma Darcy'ego.
Odnalazła go wreszcie.
Nie było tak trudno, nie był daleko.

Ale kocha Ja. A Ja kocha go.

I mógłby być najwspanialszym, najcudowniejszym chłopakiem, jakiego Ja sobie mogłaby tylko wyobrazić.


Ale sytuacja jest tak niesamowicie i przerażająco pokomplikowana, że nie wiadomo co z tego wszystkiego będzie.



Uprzejmie się prosi o trzymanie wszystkich kciuków, palców i paluchów.
Przydadzą się.






de facto:
tytuł: do piosenki U2 - I still haven't found what I'm looking for.
Moja uluniona wersja: tu.

~~

Jeśli kogoś bardzo ściska pragnienie dowiedzenia się większej ilości szczegółów - na privie.
Dajcie znać i jakiś kontakt, to was zanudzę historią.
:)