Wybrała się pocieszna H.'owców gromada (bez Mamiszcza -
zmęczony człowieczek został w domu, bez G. - roz-energetyzowany
człowieczek udał się na lodowisko i został kaleką) do dziadków.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie jeden, mroczy fakt...
Milkens dostał swojej typowej, u-babciowej, wieczornej, niedzielnej głupawki.
Czaiła
się, czaiła, sunęła boczkiem pod ścianę, ciągnąc za sobą CzarnąA.
Stanęły przed Ja, która rzuciła im szybkie i krótkie - oraz lekko
przerażone, wszak widziała te podchody! - spojrzenie znad kubka.
- Ty chcesz mieć tatuaż, nie...?
Spytał Milkens, mrugając oczkiem, które usilnie starało się być kaprawe, ale mu nie wychodziło.
Szczególnie,
że z tyłu podskakiwała CzarnaA, która zapomniała o konieczności
zachowania powagi, żeby stanowić odpowiedni przykład dla bratanic.
Równocześnie obnażyły brzuchy, prezentując w całej okazałości wielkie uśmiechnięte buzie, z pępkami zamiast nosów.
- Też możesz taki mieć... - kusił Milkens.
- Taka mafia, mafia! - wesoło wołała CzarnaA.
Ja uległa.
Została
ułożona na leżance (czyt.: dwóch krzesłach) w salonie tatuażu (czyt.: w
salonie Babi) i za pomocą przerażającego długopisu (łaskotał...) został
namalownany jej na brzuchu Zdzich, który okazał się być Zdzichą, gdyż
tatuażystka rozpasała się w dziele tworzenia i domalowała kucyki.
Następnie
na lewej dłoni powstał więzienny tatuaż 'zło', na prawej 'jestem
wolna', a na plecach typowo hippisowska kombinacja kwiatków i napisów
'love', które Milkens zręcznie rozmieścił nawet pod stanikiem - a Ja się
nie zorientowała.
Teraz
Ja idzie do wanny, by spędzić kolejną godzinę na szorowaniu śladów
atramentowej twórczości gąbką, szczotką i rozpuszczalnikiem, modląc się,
żeby to nie był długopis permanentny.
de facto:
tytuł - do tegoż.