poniedziałek, 13 grudnia 2010

miami ink. no, prawie.

Wybrała się pocieszna H.'owców gromada (bez Mamiszcza - zmęczony człowieczek został w domu, bez G. - roz-energetyzowany człowieczek udał się na lodowisko i został kaleką) do dziadków.

Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie jeden, mroczy fakt...
Milkens dostał swojej typowej, u-babciowej, wieczornej, niedzielnej głupawki.

Czaiła się, czaiła, sunęła boczkiem pod ścianę, ciągnąc za sobą CzarnąA. Stanęły przed Ja, która rzuciła im szybkie i krótkie - oraz lekko przerażone, wszak widziała te podchody! - spojrzenie znad kubka.
 - Ty chcesz mieć tatuaż, nie...?
Spytał Milkens, mrugając oczkiem, które usilnie starało się być kaprawe, ale mu nie wychodziło.
Szczególnie, że z tyłu podskakiwała CzarnaA, która zapomniała o konieczności zachowania powagi, żeby stanowić odpowiedni przykład dla bratanic.
Równocześnie obnażyły brzuchy, prezentując w całej okazałości wielkie uśmiechnięte buzie, z pępkami zamiast nosów.
 - Też możesz taki mieć... - kusił Milkens.
 - Taka mafia, mafia! - wesoło wołała CzarnaA.

Ja uległa.

Została ułożona na leżance (czyt.: dwóch krzesłach) w salonie tatuażu (czyt.: w salonie Babi) i za pomocą przerażającego długopisu (łaskotał...) został namalownany jej na brzuchu Zdzich, który okazał się być Zdzichą, gdyż tatuażystka rozpasała się w dziele tworzenia i domalowała kucyki.


Następnie na lewej dłoni powstał więzienny tatuaż 'zło', na prawej 'jestem wolna', a na plecach typowo hippisowska kombinacja kwiatków i napisów 'love', które Milkens zręcznie rozmieścił nawet pod stanikiem - a Ja się nie zorientowała.






Teraz Ja idzie do wanny, by spędzić kolejną godzinę na szorowaniu śladów atramentowej twórczości gąbką, szczotką i rozpuszczalnikiem, modląc się, żeby to nie był długopis permanentny.






de facto:
tytuł - do tegoż.