Dzisiaj Ja była wraz z Rodziną na Komunii DzikiejWery, której Tatosz jest chrzestnym.
A ja połowę pewnie czasu poświęciła na dzikie harce z JaśniePanienkąJoanną.
Oba stworzonka pojawiły się w 'moja Ty mężczyzno!'.
Zaczęło się od biegania Ja za Panienką, gdy ona spytała:
- A kim Ty właściwie jesteś?
- Strasznym potworem! - Warknął PotwórJa'owy.
- O - odrzekła Panienka i zaczęła nieco prędzej przebierać dolnymi odnóżami.
Później nastąpiło już losowo: berek, chowanego, ciepło-zimno, wyścigi ('kto pierwszy do mamy!', z tym, że były dwie, więc dla ułatwienia wybierało się mamę JaśnieJoanny) i stare dobre bieganie to tu, to tam, połączone z zagilgiwaniem Joanny na śmierć.
Albo przynajmniej aż się wyrwie i trzeba zacząć gonić od nowa.
Oczywiście, było też dużo dobrego jedzenia (został cały nieruszony tort, więc dowożąc prezent mamy zamiar się jeszcze nań załapać ;).
I husiawka, na której Ja w-zlatywała pod obłoki.
I kocyk w cieniu klonowym, na którym się zdrzemnęła.
Ale najpiękniejsze było to, że jak Ciocia zauważyła - DzikaWera była inna. Taka mniej dzika, pewnie. Uśmiechnięta, łagodna i miła.
Coś jednak jest w tej Komunii...
;)
de facto:
tytuł do wiersza Mirona Białoszewskiego 'zzmartwieńsiulpet'.
Jeśli trzeba tłumaczyć, to polecam się prywatnie. Ewentualnie spytajcie mojej komisji, bo o tym, m. in., miałam prezentację maturalną.
;)