czwartek, 18 listopada 2010

taki śpiewny pręcik.

Obiecałam ogłosić światu i ogłoszę.

Moja pani matka to kobieta wyjątkowa, wspaniała i niesamowita.
I mój życiowy idol.

Zeszłam sobie dzisiaj na dół, zadowolona, w mojej pięknej, kraciastej piżamie, z pięknym włosem malowniczo rozwianym i pięknym okiem czerwonym - i artystycznie spuchniętym - od tarcia porannego, do mojego pięknego, pomarańczowego salonu, a tam - na pięknym, białym fotelu - siedział Mamiszcz.
Też piękny.
I oświetlony delikatnie pięknymi, porannymi promieniami słońca rozmontowywał piękny mikser.
Za pomocą wielkiego śrubokrętu.

Cóż, lekki szok przeżyłam.


A jeszcze większy, że po półgodzinie mamrotania ('to niebieskie idzie chyba tutaj', 'o!, coś mi zostało chyba, a nie, to nie od tego', 'ojej, to będzie działać?') mikser został elegancko naprawiony i działa.


Tak.
Dokładnie.
Działa.


Mamiszcz został uhonorowany buziakiem, ale i bez tego była podejrzanie z siebie zadowolona.


Osz to, nieskromna bestyja.




Ale przynajmniej Ja przestanie sobie mięśnie wyrabiać, chcąc byle ciasto zjeść...
Przecież po to je robię, żeby zjeść, a po to jem - by móc sapnąć z zadowolenia, a nie żeby jakąś tam kulturystką zostać, też mi coś.




Phi.







de facto:
tytuł do Ballady o śrubokręciku, Aleksandra Szumańskiego.
Moja mama chyba jej nie śpiewała - czy podśpiewywała - aleby mogła!

Mam w swym domu taki pręcik,
Który zwie się śrubokręcik.
Składa się on z różnych części
Ten domowy mały sprzęcik.

Ma on rączkę wahadłową,
Taką czarną, staro – nową,
Przedtem uchwyt miał
brązowy,
Lecz już sczerniał do połowy.