Obiecałam ogłosić światu i ogłoszę.
Moja pani matka to kobieta wyjątkowa, wspaniała i niesamowita.
I mój życiowy idol.
Zeszłam
sobie dzisiaj na dół, zadowolona, w mojej pięknej, kraciastej piżamie, z
pięknym włosem malowniczo rozwianym i pięknym okiem czerwonym - i
artystycznie spuchniętym - od tarcia porannego, do mojego pięknego,
pomarańczowego salonu, a tam - na pięknym, białym fotelu - siedział
Mamiszcz.
Też piękny.
I oświetlony delikatnie pięknymi, porannymi promieniami słońca rozmontowywał piękny mikser.
Za pomocą wielkiego śrubokrętu.
Cóż, lekki szok przeżyłam.
A jeszcze większy, że po półgodzinie mamrotania ('to niebieskie idzie chyba tutaj', 'o!, coś mi zostało chyba, a nie, to nie od tego', 'ojej, to będzie działać?') mikser został elegancko naprawiony i działa.
Tak.
Dokładnie.
Działa.
Mamiszcz został uhonorowany buziakiem, ale i bez tego była podejrzanie z siebie zadowolona.
Osz to, nieskromna bestyja.
Ale przynajmniej Ja przestanie sobie mięśnie wyrabiać, chcąc byle ciasto zjeść...
Przecież
po to je robię, żeby zjeść, a po to jem - by móc sapnąć z zadowolenia, a
nie żeby jakąś tam kulturystką zostać, też mi coś.
Phi.
de facto:
tytuł do Ballady o śrubokręciku, Aleksandra Szumańskiego.
Moja mama chyba jej nie śpiewała - czy podśpiewywała - aleby mogła!
Mam w swym domu taki pręcik,
Który zwie się śrubokręcik.
Składa się on z różnych części
Ten domowy mały sprzęcik.
Ma on rączkę wahadłową,
Taką czarną, staro – nową,
Przedtem uchwyt miał
brązowy,
Lecz już sczerniał do połowy.