Zaczynam wierzyć w tele-rzeczy.
Powoli, bo powoli - ale jednak.
Dnia pewnego - w środę - szła sobie Ja ulicą, szła, szła, szła i rozmawiała z Jarzębiną przez telefon.
W
ręce kubek z kawcią - mniam! - na ramieniu drynda sobie torebka,
wirując wokół własnej osi, a między tym samym ramieniem a uchem -
przytrzymany telefon, przez który właśnie duet J&J rozmawia.
Torebka
w swoim zawirowanym tańcu zakręciła się zbytnio i Ja w dziwnych
podrygach próbowała ją naprostować na słuszną drogę bycia posłuszną Ja, w
rezultacie wylewając na siebie kubek z kawą.
Jarzębina została zrypana z góry na dół, za oblewanie Ja kawą - można w sumie uznać, że to jej sprawka.
Szczególnie,
że gdy Jarzębina dowiedziała się, że tak właściwie to plama wygląda jak
poczyniona specjalnie - niezbyt się przejęła, za to tryskała przez
telefon dumą, mocząc Ja ucho, że udało jej się czynić artyzm na
odległość...
Hmm...
Z kolei dzisiaj, Didiś siedząca w domu i od tygodnia nie pojawiająca się w szkole (moje chore, kochane biedactwo najmilsze) dostała z biologii +4.
Hmm...
Telekineza, telepatia, tele-morele.
Coś w tym jest.
Chyba się zgadzam z Michaelem...
de facto:
tym razem do cytatu nie tytuł, a puenta:
za Michaelem Dell: The only thing better than the Internet would be mental telepathy.
Tytuł - od trele morele.