sobota, 2 kwietnia 2011

tele-morele.

Zaczynam wierzyć w tele-rzeczy.
Powoli, bo powoli - ale jednak.

Dnia pewnego - w środę - szła sobie Ja ulicą, szła, szła, szła i rozmawiała z Jarzębiną przez telefon.
W ręce kubek z kawcią - mniam! - na ramieniu drynda sobie torebka, wirując wokół własnej osi, a między tym samym ramieniem a uchem - przytrzymany telefon, przez który właśnie duet J&J rozmawia.
Torebka w swoim zawirowanym tańcu zakręciła się zbytnio i Ja w dziwnych podrygach próbowała ją naprostować na słuszną drogę bycia posłuszną Ja, w rezultacie wylewając na siebie kubek z kawą.
Jarzębina została zrypana z góry na dół, za oblewanie Ja kawą - można w sumie uznać, że to jej sprawka.
Szczególnie, że gdy Jarzębina dowiedziała się, że tak właściwie to plama wygląda jak poczyniona specjalnie - niezbyt się przejęła, za to tryskała przez telefon dumą, mocząc Ja ucho, że udało jej się czynić artyzm na odległość...

Hmm...


Z kolei dzisiaj, Didiś siedząca w domu i od tygodnia nie pojawiająca się w szkole (moje chore, kochane biedactwo najmilsze) dostała z biologii +4.

Hmm...




Telekineza, telepatia, tele-morele.
Coś w tym jest.




Chyba się zgadzam z Michaelem...






de facto:
tym razem do cytatu nie tytuł, a puenta:
za Michaelem Dell: The only thing better than the Internet would be mental telepathy.
Tytuł - od trele morele.