Nie każdy może się zdrowiem szczycić cudownym i nasz biedny Książę leży w szpitalnym łóżeczku, nudząc się niepomiernie.
Toteż narodził się pomysł nawiedzenia chorego.
Toteż narodził się pomysł nawiedzenia chorego.
Tyle tytułem wstępu.
Ja leżała sobie dzisiaj na kanapie, spokojnie chill-outując i ucząc G. procesu translacji, gdy rozdzwoniła się jej komórka:
- Halo?
- Olga, jedziesz z nami odwiedzić Księcia w szpitalu? - Zapytał Lucek.
- Jasne, super, to godzinka, od razu sobie stamtąd z mamą wrócę i zdążę biologię zrobić.
(Lucek zeznał potem, ze się nie odezwał na te słowa, bo bał się oberwać szyderą.)
(Lucek zeznał potem, ze się nie odezwał na te słowa, bo bał się oberwać szyderą.)
- No, to ja po Ciebie przyjadę i jedziemy.
Przyjechał. Ja się wepchnęła między Pyńkę i Mańkę na tylne siedzenie.
- A Ty wiesz, gdzie to jest? - Rzucił Lucek zza kierownicy.
- To Ty nie wiesz, gdzie szpital wojewódzki jest? No, naprawdę... - oburzyła się Ja.
- A, jakoś mi to nigdy nie było do szczęścia potrzebne...
- Dobrze, jedź prosto.
- Jak na Stolicę - dorzuciła Pyńka.
Jadą sobie, jadą, nagle - buch! - zza rogu wyłania się szpital.
- Teraz, w lewo, teraz! - Wrzeszczy Ja.
Lucek jedzie dalej.
- Spokojnie, zaraz będzie drugi zjazd... - uspokaja Ja - No, teraz, teraz, w lewo!
- Ale Olga... - odzywa się Pyńka - My do Stolicy jedziemy...
- Ale Olga... - odzywa się Pyńka - My do Stolicy jedziemy...
Ja zaniemówiła. Z godzinnej wyprawy zrobiła się godzinna podróż w jedną sposób.
Ale spoko.
Mroczniej się zrobiło, jak dojechaliśmy do Stolicy i okazało się, ze nikt nie wie, gdzie też nasz Księciunio leży.
Ale spoko.
Mroczniej się zrobiło, jak dojechaliśmy do Stolicy i okazało się, ze nikt nie wie, gdzie też nasz Księciunio leży.
Po obdzwonieniu wszystkich Stoliczan i osobników Stolico-lubnych, gdy nikt nam nie mógł pomóc, Ja zdecydowała się zadzwonić do Księcia, któremu mieli zrobić niespodziankę:
- No, cześć, co tam u Ciebie?
- Coraz gorzej... Jutro jadę do Katowic.
- Tak, a to gdzie Ty jesteś?
- No, w Stolicy.
- Ale gdzie?
- W szpitalu?
- Ale w którym?
- Na R-Street.
- Ooo, naprawdę? Na R-Street? - U-ha-hana załoga ruszyła z kopyta, a Ja ciągnęła rozmowę z niczego się nie spodziewającym Księciem.
To się ucieszył, gdy się mu zwaliła na głowę pięcioosobowa banda chichulców.
Choć widział nas tylko jednym okiem i to niewyraźnie, to i tak się cieszył.
A może właśnie dlatego, że nas nie widział.
de facto:
tytuł do cytatu Francisco de Rojasa: Choremu wychodzi na zdrowie radosna mina odwiedzającego.