poniedziałek, 16 stycznia 2012

czyli było warto.


Nie każdy może się zdrowiem szczycić cudownym i nasz biedny Książę leży w szpitalnym łóżeczku, nudząc się niepomiernie.
Toteż narodził się pomysł nawiedzenia chorego.
Tyle tytułem wstępu.

Ja leżała sobie dzisiaj na kanapie, spokojnie chill-outując i ucząc G. procesu translacji, gdy rozdzwoniła się jej komórka:
 - Halo?
 - Olga, jedziesz z nami odwiedzić Księcia w szpitalu? - Zapytał Lucek.
 - Jasne, super, to godzinka, od razu sobie stamtąd z mamą wrócę i zdążę biologię zrobić.
(Lucek zeznał potem, ze się nie odezwał na te słowa, bo bał się oberwać szyderą.)
 - No, to ja po Ciebie przyjadę i jedziemy.

Przyjechał. Ja się wepchnęła między Pyńkę i Mańkę na tylne siedzenie.
 - A Ty wiesz, gdzie to jest? - Rzucił Lucek zza kierownicy.
 - To Ty nie wiesz, gdzie szpital wojewódzki jest? No, naprawdę... - oburzyła się Ja.
 - A, jakoś mi to nigdy nie było do szczęścia potrzebne...
 - Dobrze, jedź prosto.
 - Jak na Stolicę - dorzuciła Pyńka.

Jadą sobie, jadą, nagle - buch! - zza rogu wyłania się szpital.
 - Teraz, w lewo, teraz! - Wrzeszczy Ja.
Lucek jedzie dalej.
 - Spokojnie, zaraz będzie drugi zjazd... - uspokaja Ja - No, teraz, teraz, w lewo!
 - Ale Olga... - odzywa się Pyńka - My do Stolicy jedziemy...

Ja zaniemówiła. Z godzinnej wyprawy zrobiła się godzinna podróż w jedną sposób.
Ale spoko.

Mroczniej się zrobiło, jak dojechaliśmy do Stolicy i okazało się, ze nikt nie wie, gdzie też nasz Księciunio leży.
Po obdzwonieniu wszystkich Stoliczan i osobników Stolico-lubnych, gdy nikt nam nie mógł pomóc, Ja zdecydowała się zadzwonić do Księcia, któremu mieli zrobić niespodziankę:
 - No, cześć, co tam u Ciebie?
 - Coraz gorzej... Jutro jadę do Katowic.
 - Tak, a to gdzie Ty jesteś?
 - No, w Stolicy.
 - Ale gdzie?
 - W szpitalu?
 - Ale w którym?
 - Na R-Street.
 - Ooo, naprawdę? Na R-Street? - U-ha-hana załoga ruszyła z kopyta, a Ja ciągnęła rozmowę z niczego się nie spodziewającym Księciem.



To się ucieszył, gdy się mu zwaliła na głowę pięcioosobowa banda chichulców.


Choć widział nas tylko jednym okiem i to niewyraźnie, to i tak się cieszył.
A może właśnie dlatego, że nas nie widział.





de facto:
tytuł do cytatu Francisco de Rojasa: Choremu wychodzi na zdrowie radosna mina odwiedzającego.