niedziela, 25 grudnia 2011

życzeniście-oczywiście.


Z okazji świąt Bożego Narodzenia:
 - miłości,
 - szczęścia,
 - uśmiech,
 - błogosławieństwa Bożego,
 - radości z życia,
 - dużo czekolady,
 - zdrowia,
 - Tego/Tej jedynej,
 - ciepłych skarpetek na mrozy,
 - zwycięstw ulubionej drużyny,
 - samoakceptacji
 - i wszystkiego, co tylko najlepsze
życzy Trickster, czyli Olga z H.'owców.


Czyli Ja.
:)

piątek, 23 grudnia 2011

palnięte.


palnięte #1:
wieszcząc.
G: Milkens, czemu nie masz uzupełnionej książeczki turystycznej, gdzie byłaś?
M: Przeznaczenie tak chciało.


palnięte #2:
sprośnie.
M: Zul, słyszałaś kawał o burdelu?



Ładnie się ten Milkens rozzuchwala, nie ma co...




de facto:
pytanie o kawał o burdelu zadał Zulowi na GG kolega, Milkens tylko usłużnie odczytał wiadomość.
Ale efekt był zniewalający.
;)

poniedziałek, 19 grudnia 2011

skoczę z mostu, bo zjechać z niego nie mam prawa.

Oblałam.

Myślę, że to wszystko wina Pietiuszki.


Tego, że co chwila mi pisze, że leje na to, leje na tamto.
No to i ja oblałam.


Tak, to wina Pietiuszki.




Wcale nie tego, że wjechałam tyłem w słupek, po łuku.

czwartek, 15 grudnia 2011

czegoś tu chyba brakuje.

Niosła sobie wczoraj Ja laptopa po schodach, ostrożnie.
Idzie, stąpa, kroki stawia niepewne i nagle - BACH!


Leży.

Ale najpierw własnym ciałem osłoniła komputer przed turbulencjami, wynikającymi ze zderzenia z podłożem.

Wynik: Ja leży, jęcząc z bólu, laptop przytrzymywany rozpaczliwie nań zaciśniętymi paluszkami, noga wygięta(nieomal, tak naprawdę tylko stłuczona) pod dziwnym kątem...

Nagłe tup-tupanie na piętrze, do szczytu schodów podchodzi Zul.
I jakie są jej pierwsze słowa, gdy widzi swą starszą siostrzycę w tak niefortunnym położeniu?
 - O, właśnie miałam iść po laptopa. A ile będziesz na nim siedzieć?




Witki opadają, a oczy łzawią ze wzruszenia od takiego stężenia miłości siostrzanej...





de facto:
tytuł do cytatu za Erichem Frommem, z O sztuce miłości'Czynny charakter miłości – poza elementem dawania – ujawnia się w tym, że zawsze występują w niej pewne podstawowe składniki wspólne dla wszystkich jej form. Są to: troska, poczucie odpowiedzialności, poszanowanie i poznanie.'

piątek, 9 grudnia 2011

yummy.

Mam zapieprz.
Autentyczny, stuprocentowy, pełnowymiarowy, groźnie realny, pratchettowsko rzeczywisty zapieprz.

Biologia, chemia, prawo jazdy, biologia, biologia, biologia. Matma. Chemia. I jeszcze parę razy biologia.

Tyle mojego, że odbiorę maila od Pietiuszki i jakoś tak od razu raźniej.
I, że się z Bajecznym pośmieję w szkole - choć Cruella oznajmiła mi, że koniec naszej swawoli, bo się będę musiała przesiąść.


Ale zapieprz to zapieprz.



Mój pracoholizm rozkwita.







de facto:
zaiste, tytuł pasuje wyjątkowo i do treści, i do tematu, i do cytatu, w postaci dodatkowego bonusa: Praca czyni życie słodkim, za Gottlobem Wilhelmem Burmannem.

środa, 30 listopada 2011

mandarynkowy świr.

Ja siedziała w klasie z Pynią i była to końcówka jakiejś dłuższej już sytuacji, ale oczywiście Ja już jej nie pamięta.
Ja obierała mandarynkę.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Ja otworzyła, a za drzwiami stał Józef Mika (aktor, który między innymi gra Doktorka w programie Ziarno), za nim z kolei dwa Bartki z owczarni Hu(ewentualnie jeden mógł być Pauliną, Ja nie jest pewna), które zajmowały się uporczywym wpatrywaniem w Ja.

Mika podał Pyni mandarynkę i polecił ją obrać.
Następnie wręczył kolejną Ja, bez słowa.
Ja zaczęła ją obierać.

I wtedy się zaczęło...

Ja została zjechana przez niego, że przecie jej nikt nie kazał tej mandarynki obierać, co ona wyprawia i w ogóle!

Skruszona, spojrzała na Pynię.
Jej palce i mandarynka zostały komputerowo pokryte mgłą, jak oczy seryjnych morderców lub brzydkie gesty w programach telewizyjnych.



Po chwili Ja leżała na swoim łóżku przytłoczona wyrzutami sumienia z powodu obierania tej nieszczęsnej mandarynki i myślami - co tak złego robiła Pynia z mandarynką, że było to aż tak złe...?



I czemu zaczęła obierać mandarynkę od Doktorka?

poniedziałek, 21 listopada 2011

'cali w pleśni są, obleśni!'

Ja i Bajeczny są obleśni.
To dość autorytarna opinia Cruelli, którą usłyszeli dziś na angielskim.


Na angielskim mianowicie pojawiła się znikoma ilość osób uczęszczających na te zajęcia, co spowodowało zdziwienie Cruelli i jej pytanie:
 - Czyżbyście mieli dzisiaj sekcję?
Ja na to rzuciła nieuważnie:
 - Nie, bo nie ma trupa.
 - Olga! - Zakrzyknęła gromkim głosem de Vil - Jak możesz tak mówić? Ty?! Przyszły medyk?
Ja westchnęła i przygotowała się mentalnie do tyrady.
 - Ależ oczywiście, pani profesor, mogłam powiedzieć, że nie znaleziono dla nas denata, że nie dokonała się inhumacja ofiary, która dostarczyła nam tkanek do dokonania badania post mortem.
Tu Bajeczny szturchnął Ja pod żebro.
 - Czyli po prostu nie ma trupa.
I zaczęli się chichrać.
Cruella aż zatrzęsła się.
 - Jesteście obleśni, obrzydliwi! Jak możecie tak mówić!



Cóż poradzić.
Zarówno Ja, jak i Bajeczni pozostawieni sami sobie są destrukcyjną - dla nauczycieli - siłą tej klasy, a zestawieni razem (szczególnie na tych lekcjach, na których siedzą razem. Na przerwach jakoś to się rozchodzi po okolicy mniej szkodliwie) tworzą mieszankę wybuchową.
Szczególnie na angielskim, bo na kierunkowych jakoś nie wypada aż tak gadać (chyba, że na fizyce).




A na angielskim wszystko wypada.








de facto:
tytuł - jakoś zawsze tak obleśność mi się z tą pleśnią kojarzyła, takoż rymowanka w tytule zamierzona i moja własna, od-autorska.


~~

Cruella zwie się tak od ubarwienia koafiury.
Ma jakiegoś dziwnego świra na punkcie tej naszej domniemanej, in spe medyczności.

~~

Taka w tej Szkole dziwna tradycja, że pro-medycy chodzą na sekcje zwłok.
Nam się jeszcze nie udało, bo nie mamy świerzaka.

~~

Ja z Bajecznym tworzą wyjątkowo zgrany duet an angielskich do tego stopnia, że Cruella podejrzewa ich o niecne zamiary - albo o migdalenie się, albo o gorzej.
Choć nie wiadomo, czym to gorzej miałoby być.
;)

poniedziałek, 14 listopada 2011

'nawet Olga nie próbuj rozluźniać atmosfery!'

....bo i tak Ci się to nie uda' - warknął dziś nie pierwszy i nie ostatni raz Vivaldi w stronę biednej Ja.
Właściwie te słowa jakoś tak mu na stałe weszły do słownika.

A Ja po prostu pragnie, aby na religii wszyscy się kochali i w ogóle...



Nie jej wina, że kiedy Vivaldi akurat w stronę Ja się obrócił, tłumacząc zawiłości okresu narzeczeństwa, aż nazbyt chętnym do wstąpienia doń licealistom, Ja akurat wydobyła z zanadrza torby krem nawilżający i dawaj nasmarowywać swoje malutkie, pocieszne łapeczki.
Vivaldi, nie bez przyczyny nazywany Pomidorrrem umilkł gwałtownie, nadął się i poczerwieniał.
 - Olllllgaaa....

Ja tylko tyle było trzeba, by uruchomić werbalne 'migdałki' - czyli pierwszą linię obrony: bo ją łapki pieką i wysychają, i musi nawilżać, i co z tego, że Vivi też, skoro ona ma jakieś uczulenie, to wszystko jest po lekach, ona cierpi, a dopiero teraz krem znalazła, więc nie, nie mogła się oddawać nawilżaniu przed lekcją.



Niepotrzebnie, do świstu uchodzącego powolutku z Vivaldiego powietrza, dodała:
 - A ten krem tak ładnie pachnie, o! - machając rękami, ażeby jego woń rozeszła się po klasie.



 - Nawet Olga nie próbuj rozluźnić atmosfery, bo Ci się to nie uda - burknął zagłuszony przez śmiech owczarniany Pomidorrro, na nowo będąc czerwony.





A Ja się zastanawiała co też znowu takiego zrobiła.







de facto:
migdałki są rzeczywiście pierwszą strażą - jedną z wielu, w sumie - układu odpornościowego organizmu.

czwartek, 10 listopada 2011

o!

o! #1: internetowe.

O, kochany Internecie!
Jakże miło mi powitać Cię z powrotem w progach mego domu.
Czyżbyś się roztył? Tak, o cudowny, przybrałeś sporo gigabajtów transferu! Zaiste, nad wyraz to korzystne, zarówno dla Ciebie, jak i dla mojej skromnej osoby.
Bądź pozdrowiony, o ukochany Internecie.



o! #2: energetyczne.

O, boski nektarze!
Ty jak kopnięciem oddajesz mi swoją siłę i energię!
Ty: zielony, żółty, czarny, ja: blada, dopóki drogi przez me gardło do zakończeń nerwowych nie odnajdziesz.
O, najwspanialszy!
Zaiste, imię Twe energetyk, a życiodajna siła, którą mi dajesz z mianem Twym wspaniale się uzupełnia.
Niech zamilknie Pietiuszka, który każe mi zrezygnować z Twojej łaskawości, w ofiarowywaniu mi mocy, niech ucichnie tatulec, który trąbi na alarm, głosząc o uzależnieniu - nasza miłość przetrwa wszystko!
O, życiodajny nektarze!



o! #3: biolgiczne.

O, najpiękniejsza z nauk!
Ku Tobie tylko jedną mam prośbę, z jedną petycję padam do Twych trzewików - wejdź pod sklepienie mojej czaszki i rozgość się tam. I najlepiej nie wyjeżdżaj na wakacje...
O, najcudowniejszo-ukochano-oszałamiająco-wspaniała Biologijo!

poniedziałek, 17 października 2011

chrzanić fakty, starczy piwo.

Ja była z Pyńką na wyjeździe w długi weekend (tak, nasza Szkoła miała długi weekend, z tej jakże prostej przyczyny, że 13ego w czwartek, grono profesorskie pojechało się gdzieś tam integrować, a nam łaskawie pozwolili nie przyjść wtenczas do szkoły) i na tymże wyjeździe oddawały się znanej nielicznym i pełnoletnim przyjemności picia piwa.
Ale tylko smakowego, bo Ja piwa tak naprawdę nie lubi.

I najsampierw to otwierały w pokoju.
Nie mając niestety otwieracza.

Pyni się to jeszcze jako-tako udało, ale Ja to już nie za bardzo - urżnęła ona szyjkę pod kątem ostrym i musiała pić z kubaska.
I twierdziła kłamliwie, że tak woli, bo jest eleganciej.


Za to następnego wieczora, gdy otwierały na dworze, o bramkę, Pynia usiekła szyjkę, a następnie sobie na niej wargę.





A można było jak kiedyś, zabrać ze sobą otwieracz.



Zawarty w przeogromnym otwieraczu do puszek.









de facto:
strasznie się rozpiły, ale obie z tęsknoty.
I nic mocniejszego od piwa nie pijamy, a i tu jedynie Gingersa, Reddsa, ewentualnie Desperadosa.
I właściwie nic innego.
A i to rzadko.



...się tłumaczę.

~~

Tytuł: do cytatu Lincolna, A. -
I am a firm believer in the people. If given the truth, they can be depended upon to meet any national crisis. The great point is to bring them the real facts, and beer. Tłumaczcie sobie sami.
;)
Tytuł też do ostatnio rozbuchanej Ja'owej wyobraźni i skłonności do popadania we wspominki i marzenia.

czwartek, 6 października 2011

brum-brumowanie.

Ja długo nie pisała, bo musi sobie radzić z wieloma trudnymi rzeczami i czasami trudno zachować optymizm.
A ten blog jest właśnie zapisem infantylnego, Ja'owego optymizmu.
W większości.



Ja dzisiaj została oficjalnie pierwszy raz w życiu posadzona za kółkiem w czterech kółkach - czyli kierownicą samochodową, przewrotnie przymocowaną do samochodu i działającą.
Działało też sprzęgło, hamulec i gaz - o czym przekonał się Kris, który z fotela pasażera patrzył przerażony na slalom Ja'owy po torze jazdy.



Ogólnie jazda 70 km/h daje mnóstwo entuzjazmu do życia, radości i szalonej ekstazy.

A świadomość, że się nikogo nie przejechało i nie wpadło na drzewo, za to sprytnym manewrem wyminęło konia z wozem - jest wprost bezcenna.





Brum-brum!

poniedziałek, 26 września 2011

pochwała głupoty.

Ja usłyszała, że dzieci gorąco pragną otrzymać podwózkę, wobec czego nie zastanawiając się wiele i wkładając już buty w hallu, uprosiła Gabę, żeby dała jej po nie pojechać.

I zaraz przy wyjeździe okazało się, że warto by było jednak najpierw skończyć kurs na prawo jazdy...
Ja cofnęła samochód na zbyt małą odległość i ruszając przed siebie wjechała w wielki głaz narzutowy, który leży na terenie sąsiadów.

Dzięki moralnemu wsparciu Sąsiadki-z-Obok i wsparciu za kierownicą Sąsiada-z-Naprzeciwka udało się wydostać samochód, przyblokowany na głazie i ruszyć w dół.
Sprzęgło śmierdziało już nieziemsko, dodajmy.

Ja zgarnęła pierwszą partię dzieci i ruszyła po Milkensa.



Samochód stanął na podwójnej-górce-będącej-skrzyżowaniem, toczył się samoistnie i w ogóle nie było wesoło.



Ja odkryła już, dlaczego za kierownicą jest strefa wolnego przeklinania, zaprawdę.





Ale nie szło jej tak źle, po 4 jazdach?
Po prostu Mistrz Kierownicy!

piątek, 23 września 2011

oda nieomalże.

Z przygotowywania się Ja na wyjście na zewnątrz, do ludzi, do rówieśników, do dużej ilości pizzy i zabawy (i karaoke):

 - O, jednak idziesz w tej sukience...
 - Tak, mamo, wiem, że za krótka, ale mam dwie pary rajstop.
 - A nie możesz założyć leginsów?
 - Nie, mam tylko czarne, a mi nie pasują. Ale to przecież o samo!
 - Właśnie nie, w rajstopach Ci widać...
 - Ale co?!
 - ...nogi.
 - A w leginsach nie?
 - Nie, leginsy to prawie jak spodnie.





Nogi, znaczy - ręce opadają...






de facto:
tytuł do fraszki Jana Sztaudyngera, Na piękne nóżki:Para ud
Godna ód. Ja żadnych kompleksów od niedawna nie ma. Bo się dowiedziała, że wygląda sexy w krótkiej sukience i te nogi i uda również jej wielu miłych chwil dostarczyły.
Szczególnie jeśli o spacery chodzi...
x)

środa, 21 września 2011

błogo.

.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
...Ja się całowała.
Całkiem sporo, ostatnio.

I wyssało jej kreatywność.



...ech.
x)

sobota, 10 września 2011

uff!

Fluffizm, fluffizm.
Tego naprawdę się pozbyć nie można, więcej - to śmiertelne prawie jest!


Ja ubłagała Matulę, ażeby ta jej zakupiła brązowa farbę do włosów, gdyż chciała wrócić do swojego mniej więcej naturalnego koloru włosów (czyli - według Matuli - ciemnego blondu).
To Mamiszcz zakupiła.
A Ja zaaplikowała na swoje bujne kędziorki.


Spłukała, nałożyła odżywkę, wytarła włosy ręcznikiem i spojrzała w lustro.
I zamarła ze zgrozy.

Gdyż włosy miała czarne.

Wysuszyła je suszarką, ale na sucho włosy niewiele jaśniejsze były.
Po wspólnej z Mamą debacie postanowiła natrzeć je sokiem z cytryny i potrzymać tak z pół godziny.

W sumie - nie dało to nic.
Oprócz tego, że zarówno pani H.'owcowa jak i panna H.'owcówna będą miały niezwykle piękne dłonie po kontakcie z dużymi ilościami soku z cytryny, pannę H. piekło wszystko, na co cytrynie udało się spłynąć z loków, a włosy po ułożeniu zachwyciły w sumie swym kolorem Ja.


Bo wygląda jak królewna Śnieżka.
Ot co.





A cała afera farbiarska była zaplanowana przez Macochę-Mamiszcza, aby ja była do niej podobniejsza.
Żeby tylko nie uznała, że Śnieżka Ja'owa jest teraz piękniejsza od niej i jej nie wygnała!




Wszak w okolicy nie mieszkają żadne krasnoludki i gdzie Ja się podzieje...?







de facto:
tytuł: do cytatu z braci Grimm:
'– Stójcie bracia krasnoludki, ktoś podeptał nam jagódki! Dziwne ślady są przy drodze...
– Kto śpi u nas na podłodze?
– Panna śliczna, jak śnieg biała... Sama lasem wędrowała?
– Już się budzi... Czy ją znacie?
– Witaj, witaj w naszej chacie!'
Całe szczęście, ze nie ma nigdzie tych krasnali. Mówią jak narąbane i do tego kiepskim wierszem...

piątek, 9 września 2011

jazzy chill.

Rok szkolny już trwa i trwa i trwa...
A Ja się nie odzywa, znaku życia nie daje...
(No, oprócz komentarzy do komentarzy.)

Czyżby przysypały i zagrzebały ją żywcem zwały materiałów powtórkowych?
Czyżby przegryzła sobie w desperacji żyły nad notatkami z mejozy?
Czyżby dwie strony pozostawionych, po wstępnej eliminacji, tematów maturalnych doprowadziły ją na skraj załamania nerwowego?



Ależ skąd.
Ja siedzi przed monitorem komputera z kubkiem Earl Greya w jednej ręce, z książką w drugiej i z ciepłym jazzem w głośnikach (tegoż komputera).


Chrzanić maturę i olimpiadę, i sprawdziany zapowiedziane, i powtarzanie na korki.




Epatowanie się chwilą, myślą o rychłych urodzinach z przyjaciółmi (może Pietiuszka okażę daleko-idącą łaskę i ruszy do C. swoje ryże cztery litery), marzeniami o kursie na prawo jazdy i wspominaniem uśmiechu jednego Blondyna o nieznanym imieniu.



Chill-out.

środa, 31 sierpnia 2011

'co robiłaś w ostatni dzień wakacji?' 'a, machałam miotłą na samochody.'

podtytuł:
Jest to opis ostatniego dna wakacji, który był bardzo fajny i to grzech no po prostu go nie opowiedzieć.



Pomimo typowego dla Ja infantylizmu nie można jej odmówić jednego - starzeje się ona w zatrważającym tempie (patrz: Olgą jestem od 18).
Osiemnastka zbliża się i zbliża, zataczając coraz to węższe kręgi dookoła przerażonej Ja, spoglądającej na to wielkimi, sarnimi oczętami zza zielonkawych, antyrefleksyjnych szkieł.
I pomimo tej anty-refleksji, na krótką refleksję Ja sobie pozwoli.
A dokładniej - na kameralne ognisko w towarzystwie - w znacznej większości - odpowiednio postarzałych już przyjaciół.

Ale , ale!
Trzeba wszak było przygotować teren, aby ognisko mogło zapewnić wszystkim zaproszonym niesamowite, zwalające z nóg przeżycia, roztrzaskujące w drobny mak psychikę i zdrowy rozsądek (ma być w poniedziałek... Daj, Panie, aby nas nikt nie pytał we wtorek!).

Tak, że (po tym jakże przydługim wstępie) Ja, Didi i Mili-mili wybrały się na działkę, aby dokonać rozpoznania i ochędożyć.
Dziadzio na wstępny rekonesans mój wybrał się z nami, jako właściciel oraz pan i władca terenów zielonych i znajdującej się na nich budko-chatki.


I właśnie z tej budko-chatki dziewoje wyniosły wszystko (no, prawie wszystko. Ale znaczącą większość), zamiotły ją jakiś tuzin razy, Didi zmiotła pajęczyny, umyły okno, umyły wszystko co tam znalazły, rozwinęły dywan, poukładały meble, wyrzuciły śmieci, powpychały miliony par butów do szafki, poukładały narzędzia, schowały bejcę w butelce po Luksusowej (żeby ktoś nie wypił czasem...), wytrzepały dywan (dokładniej to Ja go wytrzepała - miotłą, po wcześniejszym rozwinięciu na konarze jabłonki) i wstawiły z powrotem do domku meble, które z racji na-świeżo-powietrznego charakteru ogniska i tak zostaną wyciągnięte na dwór/pole.

W trakcie zamówiły pizzę.
Ale, że działka rządzi się swoimi prawami, to ani adresu nie znały, ani chociażby nazwy ulicy za bardzo.
Po długiej i skomplikowanej próbie zamówienia posiłku Ja zapewniła Dyspozytora, że będą stały na drodze i machały miotłą, więc Pizzaman je znajdzie.
Po jakiejś godzinie siedziały kulturalnie na krzesełkach przy tej drodze i zniecierpliwione czekały w hałaśliwym towarzystwie swoich żołądków.
Ja siedziała dodatkowo w towarzystwie miotły, którą zacięcie wymachiwała nad głowa, gdy mijał je jakikolwiek pojazd.
Po pewnym czasie rozdzwonił się Didisiowy telefon, który wykorzystywany był do polowania na jedzenie.
P[izzaman]: Proszę pani, bo ja jestem obok oczyszczalni ścieków, to gdzie panie są?
Ja: No, my jestesmy trochę wcześniej, bliżej ulicy Krakowskiej. Ale my tu siedzimy obok drogi i machamy miotłą, na pewno nas pan zobaczy.
P: To ja już was widziałem...




W sumie nie dziwię się mu, że się nie zatrzymał za pierwszym razem...









de facto:
tytuł: jedna z ostatnich wersji retorycznego pytania zadawanego przez Milę co chwilę w przestrzeń:
'A Ty co robiłaś w ostatni dzień wakacji?'
'A, ja wynosiłam drewno z budo-chatki/zamiatałam pajęczyny/chowałam toporek, który przecina bez problemu kości/myłam okno na działce/et cetera, et cetera, teraz wszyscy robią hura.

czwartek, 25 sierpnia 2011

Olgą jestem od 18.

Pomijając oczywiste różne różności mniej lub bardziej poważne, mniej lub bardziej śmieszne, jakich Ja dowiedziała się na pielgrzymce do Madrytu, jedna ją mocno zafrasowała, spędziła spokojny sen z powiek (w którym to Ja regularnie ogrywała Witka i Irka w brydża... Piękny sen.).
A właściwie jedna, acz w trzech odsłonach.

a) G. jest młodszą siostrą Ja.
b) G. jest młodszą o 2/3 lata siostrą Ja.
c) G. jest młodszą o 2/3 lata siostrą Ja, a Ja ma 23 lata.


Ja rozumie, że jej odrastające kłaczki sprawiają, ze można ją wziąć za starszą.

Ale datowanie jej na całe 5 lat starszą?!


...i to przez jej rówieśników...?




No proszę!





de facto:
tytuł do Grzegorza Halamy: Kobiet nie pyta się o wiek, może zapytam więc: od ilu lat jest pani Marzeną?
Gdyby ktoś raczył się spytać skończyły by się moje żale.
Od nich mam siwe włosy po czerwoną farbą!

~~

Witek - seminarzysta.
Irek - ksiądz.
Tak, tylko z takimi się trzymam ostatnio.
(Pietiuszkę mi Franciszkanie zabierają...)
I nie - sami się domyślajcie czy to przewrotne pseudonimy czy imiona, a Autorka jest zwyczajnie leniwa.

piątek, 12 sierpnia 2011

metodyczne rozmawianie.

Z rozmowy Ja z Szaloną Ekspedientką.
Start.

J: Dzień dobry, ile kosztują te kolczyki?
SzE: Te? 32 złote, już pokazuję.
J: Ach, jakie ładne, jakie wspaniałe, etc., etc., o! Hipoalergiczne! Wejdą mi tutaj? (prezentacja dziurki w chrząstce)
 SzE: Ależ tak, oczywiście, zapakować?
 J: Nie, nie, widzi Pani, ja na razie tą tu po sklepie oprowadzam (wskazanie na Didi), ja nawet pieniędzy nie mam. Zresztą, jakbyśmy obie się na zakupy rzuciły to by ochrona nas stąd musiała wyprowadzić.
SzE: (radosny, choć lekko zbyt szeroki uśmiech) To ja serdecznie zapraszam z pieniędzmi, muszę koniecznie to zobaczyć.
(śmiech)
(kurtyna)



Więcej SzalonychEkspedientek w polskich sklepach, proszę!
:)





de facto:
tytuł jakoś tak do Willima S. cytatu:
Though this be madness, yet there's method in't.

sobota, 6 sierpnia 2011

operacja: Haba.

Wszystko zaczęło się od Ja grożącej Milkensowi.

Mil oczywiście nie mogła być dłużna, toteż poinformowała Ja, że dobierze jej się do skóry straszna... Haba.

Ja co prawda nie wiedziała, kto to jest Haba, ba! - nie miała zielonego pojęcia.
Ale poinformowała Milkensa, że ona wie, ale nie wie czy M. wie, toteż nie może jej powiedzieć, bo Centrala też nie wie, czy M. wie.



I się zaczęło.



Ja i Milkens zaczęły trzygodzinne podchody i licytacje.
Skończyło się na tym, że Milkens jest 24letnią prezydent całego świata o imponującym biuście (w którym Haba się ukrywa czasami, a cały czas mikrofon, przez który wszystko słyszy), a Ja jest agentem wywiadu Jej Królewskiej Mości który po swojej stronie ma 50 pingwinów-komandosów (za dużo Madagaskaru...).

Pomimo usilnych prób, mamiszcz nie chciała Ja zdradzić kim jest Haba, aż w końcu Mila sama wyznała.




Haba to był bukiet kwiatów, który na folii miał napisane tą właśnie nazwę.





To by tłumaczyło półgodzinną dyskusję, mająca na celu ustalenie czy Haba to on czy ona.







de facto:
Za dużo Pingwinów z Madagaskaru, stanowczo za dużo...
Obejrzałam oba sezony.

piątek, 29 lipca 2011

a jednak radość.

Ja wybrała się na ostatnią wycieczkę krajo-Chorwacjo-znawczą wycieczkę z rodzicielami i Milkensem, mianowicie - do Trogiru.
(Gdzie to dopiero wysłała pocztówki - w ostatni dzień... Nieładnie.)

I tam też postanowiła zakupić sobie torbę, bo strasznie pragnęła jakiejś, żeby w niej do szkoły już jako maturzystka biegać.

I znalazła.


Dwie.


W małym sklepiku w Trogirze, w ciasnej, acz urokliwej uliczce. Ręcznie robione, ze skórzanymi emblematami.
Piękne.

W tym jedna zabójczo, zjadliwie fioletowa, a druga większa i poręczniejsza.
Pierwsza bardziej kobieca, druga sportowa i szkolna.



Najpierw Ja zadręczała się wyborem przed sklepem, gdzie wisiały torebki.
Następnie, wraz z Mamiszczem przeniosła się do środka, gdzie nie mogły się zdecydować pod nosem uśmianej sytuacją Sprzedawco-Właścicielko-Wykonawczyni.
Ta postanowiła ułatwić im sprawę i wyciągnęła... kolejną, trzecią torebkę!


Ja prawie się rozpłakała.


W końcu została wybrana torebka bardziej sportowa, bordowa, poręczniejsza i większa.

Fioletowa została pożegnana, jako niepasująca do niczego.




Życie niesie ze sobą tyle wyborów...






de facto:
tytuł do: Każdy wybór jest smutny, nie ma wyborów optymalnych Wojciecha Michniewskieg.
Ja jest pomimo wszystko bardzo zadowolona.

~~

added 12 sierpnia:
Wersja off-line - na photo_blogu.

niedziela, 17 lipca 2011

au revoir.

Wyjeżdżam.


W siną dal.


Na 10 długich, upalnych dni.



I będę miała Internet, ale na bloga nie wejdę!
Urlop mam.
Za to poprowadzę w offlinie, zainspirowana Frankiem i wam zeskanuje.




Takoż wam obiecuje Ja.

wtorek, 12 lipca 2011

a ja mam śtalsią siośtlę i ona jeśt najlepsiejsia!

A moja siośtla będzie inźynielem i będzie budować tlanśfolmelśy.
Ona niby mówi, żie nie, ale ja tam śwoje wiem.
I ona mi źbuduje wielkiego tlanśfolmelśa i ja w nim będę jeździć po świecie, i będzie mi fajnie, iii-iii-i-i w ogóle, no.


I moja siośtla bedzie mi pomagać w moim śplytnym planie.


Bo taką mam siośtlę, o!



Nikt takiej jak ja nie ma.


Bo musiałby być mnom, a nie jeśt.








de facto:
G. się dostała na Politechnikę - jestem z niej najdumniejsza ever!
W związku z tym, Ja zachowuje się jak dziecko z przedszkola, chodząc i wszystkim mówiąc 'a moja siośtla...!'.
Dawno tak nie robiłam....
;)

~~

Plan jest prosty - niech wszyscy plotkarze z mojej szkoły (tu pragnę pozdrowić przyjaciół Ja'owych), a głównie gossip girls, padną do mych stóp i liżąc moje trzewiki krzyczą, ze one niegodne w mojej wspaniałości przebywać.
Mniej więcej.
x)

środa, 6 lipca 2011

WŻP baju-bajowe.

Dzisiaj posty dwa, bo napadało i wszystko rośnie po deszczu jak grzyby, po tymże deszczu.
Ale, że Autorka jest stworzeniem z natury leniwym, będzie w formie dialogu z przedmową.

Oraz puentą..




Ja wieczory spędza na popularnym dość w naszej Ojczyźnie komunikatorze Baju-Baju, prowadząc bujne życie towarzyskie z Beatą, Pstrykiem i Pietiuszką (okazyjnie z różnymi człowiekami, którzy się odezwą lub pojawią).
Oto zapis fragmentu rozmowy Ja'owo/Pietiuszkowej, która objawia wszystkim Wielką, Życiową Prawdę:

J(a): Zw, idę po ten sernik, co go z narażeniem życia rano piekłam.
P(ietiuszka): I masz?
J: Mam.
Ale jak tarłam kruche ciasto dziś na niego, to starłam sobie naskórek. Tak, po dodaniu mojego DNA, sernik zyskał na jakości.
P: Zyskał?
Może...
J: Tak, zyskał, wiem, bo jem zawsze surowe ciasto.
A więc, przed upieczeniem nie był aż taki smaczny, pomijając oczywistą smaczność surowego ciasta, a po upieczeniu - i dodaniu doń mego naskórka - jest smaczniejszy.




Wynajmę się jako źródło wspaniałego ulepszacza do ciasta - mojego DNA.






de facto:
Wielka, Życiowa Prawda jest taka - co ma w sobie DNA Olgi jest smaczniejsze, niezależnie od stanu surowości.

~~

Baju-baju - do tego Osieckiej.


~~

Człowieki - za Julianem:
Ach te człowieki. Niezbyt ruchawe, ale zawsze, nie?

head over heels.

Zarówno Ja, jak i Pstryk zostali zaproszeni do Bliźniaczek - Benia i Romana - na urodziny (18) - nic w sumie dziwnego, skoro są ozdobą każdej imprezy, melanż z nimi to czysta przyjemność a swoimi błyskotliwymi uwagami są w stanie rozbujać każde towarzystwo.
Trzeba było się tylko jeszcze zaopatrzyć w prezent, co postanowili niezwłocznie uczynić, biorąc na ten cel dodatkowo pieniądze od rodziców Didi, która jest aktualnie zajęta zajeżdżaniem koni w Beskidzie Niskim.

Ze znalezieniem prezentów nie mieli w sumie większych problemów, gdy już znaleźli w Empiku półkę z książkami o fotografii, do której Pstryk się momentalnie przyssał (nikt nie sugeruje nic, ależ skąd, ale pod spodem była kamasutra...).

Potem wrócili do domu Ja'owego aby pooglądać Harry'ego (nie czuję, jak rymuję, hehe), gdzie postanowili zakupić większe ilości żelek, aby dosypać dziewczynom do prezentów.


I to był ich poważny błąd.


Jak cała Polska, tak i C. zalewane jest strumieniami wody, które spadają z nieba ku uciesze ślimaków i Gwynbleidda, który je je.

Ja i Pstryk władowali się zatem pod parasol, pod którym im było bardzo wesoło, choć mokro (każde wystawało trochę na deszcz z jednej strony), gdy samochód jadący przed nimi ochlapał dość sporą falą chodnik.
Po krótkich, acz wyjątkowo jednomyślnych pertraktacjach, postanowili przy następnej możliwości deszczowej kąpieli ochronić się parasolem, aby ich spodnie nie zostały darmowo wyprane woda z kałuży.



Nieszczęśni!




Następny samochód wzbudził nie tyle falę ile mikro-tsunami, tak, że woda nie miała najmniejszego zamiaru moczyć dżinsów, za to wymoczyła głowy oraz odzienie górne, pozbawione ochrony parasola.






W tan jakże uroczy sposób, Ja (Pstryk pewnie też) paradoksalnie nie potrzebowała już prysznica, za to długiej, wrzącej kąpieli.



Ale co by tu o paradoksach mówić, skoro w Polsce monsuny pory deszczowej atakują przechodniów...







de facto:
tytuł do cytatu Nicolasa Falletty: Paradoks jest prawdą, która stoi na głowie, by przyciągnąć uwagę.
Ale 'head over heels' możecie brać we wszystkich tłumaczeniach.

poniedziałek, 4 lipca 2011

moja Ty mężczyzno!

podtytuł: week-end z życia guwernantki.


Ja w piątek miała się zająć przygodnie zaadoptowanymi dziećmi znajomych - ot JaśniePanienkąJoanną (lat 5 i pół, a to pół podkreśla Joanna GŁOŚNO I WYRAŹNIE) i DzikąWerą (+ dwa lata do wieku JaśnieJoanny).
Niestety, ktoś zajął poczesne miejsce Ja jako guwernantki, dzięki czemu miała okazję rozwijania swoich kontaktów z młodym pokoleniem, poprzez występowanie wraz z Ekipą - Zula, Mania i Bambus - jako zespół Lemonade Mouth, z DisneyChannelowego filmu Lemonade Mouth.

Niestety, ponieważ a) wszystkie role kobiece zostały obsadzone, b) Ja kiedyś się niby uczyła grać na pianinie, c) nieźle rapuje (G. kazała Ja rapu słuchać w podstawówce, KaraBoska w gimnazjum, a Pietiuszka - teraz), d) ma koszule i e) ma krótkie rude włosy - Ja kazano być mężczyzną.

I to nie byle jakim, ale Adamem Hicksem, występującym jako Wen.


Ja więc miała próby z resztą kapeli przez cały weekend, aż nadeszła niedziela i pora na wykonanie koncertu i nagranie teledysków.



JaśniePanienkaJoanna i DzikaWera do-adoptowały się dzisiaj i zostały wcielone do kapeli jako duble dwóch gitarzystek - JaśniePanienkaJoanna zostawiła dla muzycznej kariery bardzo prominentny sklep, założony w Ja'owym pokoju.




Ja się czuje się po wszystkim wybitnie spełniona jako fachowa pomoc każdego rodzica, gotowa na dzieci i na bycie ichnim chirurgiem.




Nawet, jeśliby miała rozdawać autografy jako 'ten rudy co grał w Lemoniadzie Gadzie!'.
A co tam.








de facto:
tytuł: cytat z Pietiuszkowo-Jaowych rozmów na GG.
Pisownia week-end jest francuska, bo oni wszystko muszą mieć inaczej niż Anglicy.

~~

Mania - siostra Pyni. Bambus tez, tylko młodsza.

~~

Tak, Ja była świetnym Adamem Hicksem, dziękuję, bardzo.
Znajdźcie jego nazwisko w tekście i kliknijcie, to będziecie mogli porównać ichnią fizjonomię.

~~

Lemonade Mouth - tu.

czwartek, 23 czerwca 2011

rrrrrrrr.

W dniu wczorajszym, połączone siły Mili-mili i Didi, z nieocenioną Ja'ową pomocą organizowały ognisko owczarniane.
Ale do ogniska potrzeba drewna (sic!).

Więc Didi i Ja, jako osoby z przeszkoleniem harcerskim wybrały się na jego zdobycie.



Ściągnęły buty, ściągnęły skarpetki i dawaj! przeprawiać się przez moją Pad kochaną.
Potem parę razy obracały, znosząc drewno, wyrzucone na jej brzeg.
Gdy skończyło się to obfite źródło próchna, ruszyły po błotnistej skarpie w górę, wzwyż, aby w lesie odnaleźć więcej, więcej, więcej drwa.

Jak ludzie pierwotni, wspinały się zgarbione, szukając czegoś co oświetli i ogrzeje zimną noc i odstraszy dzikie zwierzęta.



Nazbierały.


Zwyciężyły z naturą.

Zgodnie z prawami dżungli.






Rrrrrrrr.








de facto:
tytuł - RRRrrrr!!! (tam).

~~

Pad - rzeka w C., nazwana na cześć włoskiej, oryginalnej Pad, po lekturze serii o Don Camillo.

wtorek, 21 czerwca 2011

chędożcie się, wy w rzyć całowane!

Nie chce mi się pisać, nie chce mi się czytać, nie chce mi się oglądać - za to chcę chłonąć treść.

Przydałby mi się taki chip, wysyłający wszystko bezpośrednio między moje synapsy.


Nawet sny mi się odpowiednie ostatnio nie śnią.







Tłumaczę moje rozdrażnienie, niechęć, nie-pisanie - zbliżają się wakacje, w rzyć całowane...







de facto:
gorący apel do wakacji.
Ja ich nieeeee chcęęęę!

niedziela, 5 czerwca 2011

day-glo.

Vespula vulgaris (najprawdopodobniej) mnie użądliła.

Bawiłam ja się z Frodem Frytkiem Pepe Panem Psem zwanym przeze mnie Gwynnbleidem, oparłam ręką o trawę.
A w tej trawie bezczelnie się schowała ona - osa, która najpierw mnie użądliła, a potem patrzyła na mnie bezczelnie apozycyjnym okiem, uśmiechając się aparatem apoidalnym.


A ja wrzasnęłam strasznym głosem i rzuciłam się obsmarowywać żelem z dimetindenem w postaci maleinianu.



Ale kto to widział, żeby się osy w wiechlinach kryły.
Świat na głowie stanął.






de facto:
tytuł - nie wiem co znaczy, ale jak się wpisze, że świat stanął na głowie w wujcia Google, to wyskakuje tytuł filmu, w którym można by się domyśleć tego i owego.
Szukajcie, a znajdziecie.
Za to ładnie brzmi.

~~

Określenia takie i owakie, pseudo lub bardziej naukowe, gdyż jestem w trwałym szoku.

Z tego samego powodu - pierwsza osoba.

~~

Tak, mam psa.
West Highland White Terier, dwumiesięczny, bialutki.
Dlatego Gwynnbleid, bo to oznacza w Wiedźmińskim elfim 'biały wilk'.
Pepe: tu.

czwartek, 2 czerwca 2011

koniecznie!

Dziś Ja i Didi wybrały się do Strasznego-I-Przerażającego-Nie-Tak-Odległego-Miasta, którego drużyna zwalcza C.'ową w każdy możliwy sposób - głównie poza boiskiem (i vice versa, w sumie), zwanego również Pietiuszkogrodem, gdyż to tam właśnie zamieszkuje, nigdy tego nie zgadniecie, Pietiuszka.


Wybrały się ze stolicy świata i metropolii, jaką jest C., gdyż Didi koniecznie musiała sobie zakupić buty i to koniecznie w Sklepie-na-D., a że Sklepu-na-D. w C. nie ma, toteż koniecznym było, aby pojechały do Pietiuszkogrodu.

Pojechały.


Wsiadły do właściwego autobusu, na właściwym peronie, wysiadły na właściwym przystanku, nie zgubiły rachuneczków za przejazd.
Jak nie one.


Łaziły i łaziły, i łaziły po galerii, w której był Sklep-na-D.
Ja była zmęczona, Didi podekscytowana, Ja miała dość wszystkich koturnów, wystającej z niej słomy i marzyła tylko o piciu, Didi przymierzała kolejną parę i wspominała coś o po-przymierzaniu nowych ciuszków.


I co chwilę kazała Ja zmieniać umówioną godzinę spotkania z Pietiuszka, bo 'ona nie lubi tak pod dyktando kupować'.


Tak, że, gdy trafiły w końcu do Sklepu-na-D., Ja stwierdziła, że cierpi, jest jej gorąco, a Didi nie chce jej puścić do wielkiego telewizora, żeby mogła oglądać Piotrusia Pana.
Zrobić więc mogła tylko jedno, toteż ukryła się za półką i ściągnęła rajstopy.
Następnie, wesoło machając czerwonymi kończynami, próbowała przemknąć się do Piotrusia.
Na co, oczywiście, Didi jej nie pozwoliła.


Po zakupach, siedziały dziewczęta na Rynku, czekając na Pietiuszkę, gdy Ja doszła do wniosku - jak to prawdziwa kobieta! - że już jej nie jest gorąco, za to bardzo, bardzo zimno i przewiewnie w okolicach nożnych.
Tak, że - nieubezpieczana przez Didiśka, który zachodził się nieopanowanym chichotem - zaczęła z powrotem zakładać rajstopy, wciągając je na wspaniałe swe odnóża na środku placyku, w środku miasta.
Następnie zaś usiadła prędziutko z powrotem na ławeczce, z miną sugerującą 'nie wiem o co państwu chodzi, czyżby ktoś tu wkładał publicznie rajtki jakieś może?'.

Pietiuszka na szczęście przyszedł już po całym zamieszaniu.
Zabrał dziewczyny do 'Ciała', którym się cały Pietiuszkogród chwali - i słusznie, gdyż Ja tam spożyła przepyszne lody kasztanowe.

Następnie łazili po mieście, starając się dopaść Pietiuszkowego bloku, żeby Ja mogła dostać szalik drużyny Pietiuszkogrodu, za który mogą ją w majestacie prawa w C. na strzępy rozerwać.
Oczywiście, naśmiewali się jak tylko mogli nie tylko z Ja, ale również z tego które miasto jest mniej miastem, a bardziej wiochą (Pietiuszkogród - mają koryto na chodniku).




Ogólnie było fajnie.



A Didiś buty kupiła w takim malutkim, nie-markowym sklepiku, który i w C. jest...

sobota, 28 maja 2011

fluffizm.

Ja się z Didi wybrały na urodzinowo-osiemnastkowe ognisko Kliszy.
Jako, że odbywać się miało one w dalekim niby-mieście Kliszy i Jarzębiny, także wybrały się autobusem.
Ooo, tak...


Już gdy spotkały się w umówionym check point na Rynku C. zaczynało po-padywać, ale nie zrażone wsiadły do autokaru i wyruszyły do niby-miasta.
W trakcie podróży odkryły jednak, że nie wiedzą gdzie mają wysiąść.
To znaczy - wiedziały. Na przystanku na przeciwko domu Jarzębinowego.
Ale który to...?

Postanowiły wysiąść razem z Blond Chłopakiem z Kucykiem, którego Ja znała (z wystawy na którą wybrała się z Jarzi właśnie) jako niby-miastowca.
Po dłuższej chwili Kucyk zaczął zbierać się do wyjścia, więc D&J, smryg, smryg!, za nim.


Wysiadły na przystanku, nie rozpoznały okolicy, sprawdziły tabliczkę na przystanku... I okazało się, że to nie jest ten, tylko wcześniejszy.



Ja i Didi się załamały. Ruszyły przed siebie, szukając kolejnego przystanku i pomstując na Kucyka - jak on śmiał tak biednych ludzi zmylać! - wgramoliły się na ogromną górkę, na której znalazły sanki i stwierdziły, że autobus raczej by tu nie wjechał.
Zadzwoniły więc do Kliszki, z która nie mogły się za nic dogadać i choć Didi sugerowała, żeby jej powiedzieć, że ma szukać górki z saniami na jej szczycie i z dziwnym talibem na ich szczycie (Didi miała głowę owiniętą Ja'owym szalikiem w elegancki turban), Kliszka kazał nam wrócić na wcześniejszy przystanek i czekać na nią.

Także wróciły.
Wracały pomstując, powróciły do znanej już sobie budki przystanku i postanowiły upolować jakiś samochód.
Talib w zielonym turbanie i członkini La Résistance française skakały po drodze przy przystanku, ale żaden samochód się nie zatrzymał, bo żaden nie jechał.
Następnie, cytując 'Allo, 'allo! i króla Juliana wepchnęły się z powrotem do budki, gdzie się rozgościły i postanowiły założyć burdelownię.
Przy takim szalonym ruchu zarobiły by bardzo dużo pieniędzy!
A z głodu by nie umarły, gdyż miały woreczek irysów dla Kliszy.

Stopa też im się nie udało złapać, pomimo niewątpliwej urody nóżki, którą Ja machała, wdzięcznie udając Sturmbannfuhrera Herr Otto Flicka z Geheime Staatspolizei, gdyż w dalszym ciągu nic nie jechało.

Dziewczęta zaczynały wątpić w sens dalszego oczekiwania na cokolwiek i kogokolwiek, gdy Ja z pewną dozą zainteresowania rozejrzała się po okolicy.

 - Ej, Didi, Jarzębina chyba tu mieszka - powiedziała, pokazujac na dom - Pójdę sprawdzić!





Poszła.
I miała rację.
Bo to jednak ten przystanek był.





Ściągnięta wesołymi okrzykami zwycięstwa Didi wraz z Ja weszła do domu Jarzębinowego, witane przez Jarzębinowa Babcię i Mamę.




A w kuchni siedział Kucyk.





Trzeba było go dłużej śledzić, zapewne...









de facto:
fluffizm jest chorobą zakaźną i w przypadku nosiciela (Ja) nieuleczalną.
Objawy: stały pech, roztrzepanie i wplątywanie się w głupie sytuacje.

~~

La Résistance française
, 'Allo, 'allo!, Sturmbannfuhrer Herr Otto Flick z Geheime Staatspolizei, Geheime Staatspolizei.
Możecie raz sami posprawdzać, prawda?
;>

piątek, 27 maja 2011

wszystko!

Ja dziś cała w skowronkach - pomimo chronicznej kobiecości, która się objawiła - wpadła do Szkoły na wuef naszych Baranów i poleciała do Malbora, aby po-usprawiedliwiał jej nieobecności, z ostatnich dwóch miesięcy.
Po wypomnieniu mu, że miał zrobić to tydzień temu, na co on zaczął sumiennie jej wpisywać 'enki' (nieusprawiedliwione nieobecności), żeby wypełnić swoje obowiązki w zgodzie z duchem prawa, wywiązała się pomiędzy nimi rozmowa, w której Malboro nagle przyznał, że Ja ładnie wygląda.


 - Ale co też profesor opowiada... - zarumieniła się zachwycona Ja.
 - Ależ tak, tak! Bardzo ładnie. Jakoś się tak zmieniłaś ostatnio...
 - A, bo mi się życie osobiste układa - rzuciła nieopatrznie Ja.
Malboro nie byłby sobą, gdyby nie wykorzystał niecnie takiej okazji.
 - ZAKOCHAŁA SIĘ! - ryknął na całą salę - W kim, w kim, powiedz mi!
 - Nie...
 - No, powiedz, powiedz. Komu masz powiedzieć jak nie mi!
Ja łypnęła na niego złowieszczo...
 - Profesorowi bym ostatniemu właśnie powiedziała..

Następne piętnaście minut Malboro maglował Ja bądź tez czynił insynuacje, aluzje i pod-puszczajki
 - Kto to, kto to? Masz chłopaka! Z naszej szkoły? Z której klasy? Kto to, kto to?.





Ale Ja się nie dała.
Między innymi dlatego, że ciągle Darcy'ego pod bokiem nie ma.



A głównie dlatego, że oburza ją twierdzenie, ze kobieta może być spełniona tylko z mężczyzną pod ręką.





Choćby i to prawda była.






de facto:
tytuł: do Lidii Jasińskiej: Aby unieszczęśliwić kobietę, wystarczy nic nie robić.
Odwrotnie - aby uszczęśliwić wystarczy wszystko.

A Ja się wszystko ostatnio zaczyna powoli układać...
:)

piątek, 20 maja 2011

sunny, oh, so sunny!

Rozszerzenie do kobiety 'Kurczaczek' zadziałało bezwzględnie i dzisiaj, gdy Ja, Didi i Mili-mili udały się do sklepu 'Dzieciak' na zakupy niemowlęce.

...a dlaczego?

Albowiemóż tydzień temu, 11 maja, na świat przyszła córka Nety - Zojka - podnosząc nam o jedno stworzonko-0wieczkę stan klasy.
Od razu zdobyła tytuł Najwspanialszej I Najsłodszej Dziewczynki Jakąśmy Widzieli. Fuksiara.


Więc dziś zachwycałyśmy się bodami, sukieneczką, skarpeteczkami z koronką i zabawką-piszczką z główką owieczki (owczarnia zobowiązuje).
Oczywiście, nie obyło się od zachwyconych popiskiwań, okrzyków pełnych zachwytu i zachwycająco macierzyńskiego instynktu.



Większość znanych nam mężczyzn przeżyłoby tam coś na kształt zawału.



Ale kogo oni obchodzą?
Właśnie urodziła się kolejna kobieta (w klasie wypada nas teraz 5 na każdego chłopa), tak że drżyj męski świecie!








de facto:
tytuł do cytatu z Alfreda de Musset (Dzieci chowane bez pieszczoty są jak kwiaty hodowane bez słońca - czego jak czego, ale pieszczoty Zojeczce nie zabraknie nigdy) i do piosenki 'Sunny' Boney M (szczególnie kawałka '...i love u'. Przerabiamy na 'we').
x)

poniedziałek, 16 maja 2011

K.O.P.


OSTRZEŻENIE: ten post będzie zawierał w sobie wyrażenia powszechnie uznawane za nienadające się do czytania na głos dzieciom do wieku przedszkolnego (ponoć wtedy zaczynają już przeklinać), osobom starszym, zawałowcom i tym, którzy nie chcą uwierzyć, że młodzież licealna używa wulgaryzmów. Nie mam zamiaru ich cenzurować i kropka. W każdym razie nie za bardzo.
Ostrzegłam.

prolog:
Ja profilaktycznie nastawiła 8 alarmów w jednym telefonie, kolejny (za to z dwuminutową 'dżemką') w drugim, a jeszcze jeden w budziku na 4:30 i położyła się spać. O dziwo, udało jej się nią zaspać i wstać w wyznaczonym przez ćwierkanie alarmów czasie. Dopakowała, co dopakować miała, czterdzieści razy sprawdziła listę rzeczy do dopakowania, wcisnęła swój bluesowy kapelusz na głowę i wyruszyła na wycieczkę owczarnianą.



kop #1:
kopniętego kopnięte początki:
W autobusie wraz z Mili-mili i Didi siedziała na tyle, ogólnie robiąc tak zwaną wiochę, żale i żenadę, głupio się śmiejąc i machając do tych, co za nami jechali.
Żeby zwiększyć ilość testosteronu z tyłu (bo my kipimy estrogenem!) dosiadł się do nas Siekiera, przez co Mili-mili i Ja zostały zapłodnione dźwignią, która wbijała się tu i ówdzie.

A bardziej ówdzie.

Trzeba będzie po prostu pomóc podczas wychowywania małych dźwigienek i powinno być dobrze.



kop #2:
kop na szczęście:
Ja z kolei z Siekierą się założyli, że obok wymieniony dowiezie Ja do ŁDZ na kolanach. Ja oczywiście zakład przegrała, bo jej się kości udowe Siekiery w pośladki wbijały.
Wniosek z tego taki, że Ja ma za chudy tyłek i musi przytyć.

Oby się udało!



kop #3:
z kopa w plener:
Dnia pierwszego, wieczorem, udała się owczarnia na wycieczkę ulicą Piotrkowską.
Mili-mili, Didi i Ja, które utworzyły już solidną grupę wsparcia i feministycznej wspaniałości, wysunęły się w niewielkim czasie na prowadzenie i pruły jak lodołamacze męskich serc do przodu, prezentując swoje wdzięki oraz dość głośno ustalając oficjalną wersję wydarzeń
 - To jesteśmy studentkami Uniwersytetu Medycznego.
 - Ale pierwszego roku, żeby nie było, że nie znamy wykładowców...
 - Ale wyników matury jeszcze nie było, skąd wiemy, że się dostałyśmy?
 - To, że składamy tu papiery, jesteśmy pewne matury i przyjechałyśmy obczaić miasto?
 - Ujdzie.
Na szczęście, parę wspaniałych okazów męskości, zwróciło uwagę na dorodne dziewoje.

Szkoda tylko, że były to okazy metalowe.



kop #4:
‘chyba Cię słoń w ucho kopnął!’:
Są rzeczy, których się nie zapomina, choćby człowiek był stary, pomarszczony i trzy ćwierci od śmierci (czyt. pełnoletni).
A mianowicie jest to popularne w podstawówce przekłuwanie sobie uszu na wycieczce.
Tak było i tym razem.
Ja wyposażyła się w igłę i spirytus, Natcore zrobiła dziurę, a Siekiera wsadzał kolczyka.

Szkoda tylko, że chłopak robił to po raz pierwszy, tak, że Ja straciła około 5,5 litra krwi, za to zyskała drugi kanał kolczyka, a jej ucho zostało ochrzczone ‘tatarem’.

Można i tak…



kop #5:
kopnięta ta demokracja:
Ja jest osobnikiem z natury wygodnym, więc gdy tylko oczęta jej się przymykać poczęły, a spać nie chciała, bo tyle ciekawych rzeczy się działo!, porwała swojego niewolnika – Bajecznego – i zmusiła go, by robiła za Ja’ową podpórkę.
To znaczy, Ja na nim wisiała przez około trzy godziny, nie pozwalając ruszyć się mu za bardzo.

Za to Ja było wygodnie, a przecież tylko to się liczy!


kop #6:
kobieta to takie mocno kopnięte stworzenie:
Jest coś takiego w kobiecie, że gdy widzi słodkie rzeczy (nie chodzi tu o żelki, mniam) włącza jej się na co dzień ukryta opcja ‘głosik słodkiego kurczątka’.
Kobieta zaprogramowana na Kurczątko kwili mniej więcej tak:
‘Jej, jej, jej, jaki słudziuchny maluszek! Buci-buci, malusieniuszku! Jakiś ty słodziutki, ja Cię zjem, mniam, moje najsłodsze śliczniostwo!’.
Feministycznej Trójcy jako wyjątkowo kobiecej włączyło się to z chwilą przekroczenia bramy ZOO i biedny Bajeczny, z wyboru idący z nimi, cierpiał męki piekielne.

Przynajmniej Ja na chwilę znormalniała, przedstawiając mu plan rzucenia jednego dzieciaka gepardowi na pożarcie.


kop #7:
kopniętego kopnięte końca:
Podczas powrotu zamiast autobusem przemieszczaliśmy się po polskich dziurach sauną.
Oczywiście - im cieplej, tym głupiej.
Na tył autobusu, gdzie Ja delektowała się najnowszą literacka zdobyczą zwaliły takie tłumy łaknących hazardu owieczek, że Ja musiała nawiewać.
Całe szczęście, że Bajeczny siedział sam, w związku z czym Ja się bezczelnie dosiadła. Oprócz wykorzystywania go jako podpórki, poduszki i fundatora krakersów, zabawiała się przez około 4 godziny rozmową z tymże.


Co skończyło się o tyle miło, że siedząca przed nimi Daga wyznała podczas jednego postoju:
'Słucham o czym rozmawiacie. Jesteście kompletnie p******i. Ale śmieszni, nie ma co...'.

Dzięki.



kop #8:
kopnięte dialogi:
Mili-mili (o Ja i Bajecznym): Wy jesteście p******i!
Bajeczny: Ale tak jest weselej!

Bajeczny: I teraz jeszcze usiadł na mojej koszuli, ten s*******n p********y.

Ja (do Bajecznego, o ssącej się po szyi parze): Patrz, już mu mózg wyssała, bierze się za rdzeń przedłużony!

Ja (do Bajecznego o tej samej parze, posiadającej mnóstwo kabelków): A teraz zastąpi mu tkankę mózgową tymi kablami i będzie rozkazy telekomunikacją wysyłać...

Bajeczny: <długa wiązanka> 5,44 za litr?! Jak ja będę do szkoły jeździł?!
Ja: Przywiążesz na sznurku motor do autobusu i jakoś pójdzie...
Bajeczny: Raczej będę na alkoholu jeździł.
Ja: Co, chcesz wlać alkohol do baku? Zatrzesz silnik czy coś...
Bajeczny: Nie, wypiję go i urżnę się rano, przed szkołą.
Ja: I taki do szkoły przyjdziesz?!
Bajeczny: Nie, jak się n********ę to po cholerę mi szkoła?











defacto:
tytuł - w rozwinięciu: Kulturalna Owczarniana Peregrynacja.
Trochę nawiązuje do K.O.P.S.a,to jest jednego z wielu web-komiksów przez Ja czytywanych.

~~

ŁDZ -Łódź. Od-pietiuszkowe.

~~

Na ulicy Piotrkowskiej znaleźć można wiele, wiele, wiele różnorakich rzeźb.
Nikt inny Feministycznej Trójcy nie chciał…

~~

Przykromi, że tak brzydko mówimy, ale czasami się nie da inaczej...
Ale zwalczam to, zwalczam.

poniedziałek, 9 maja 2011

bez gramofonów, są dzieci i wariatka.

Na drugim JEST już post.
Możecie śmiało komentować pod nim.
;)



Ja jest osobnikiem kochanym przez cały otaczający ja świat, a szczególnie przez dzieci (ale nie niemowlaki, niemowlaki płaczą jak ją widzą).

Ale szczyt tej miłości Ja mogła poznać wczoraj na basenie, gdy miła, malutka dziewczynka bezczelnie podeszła, bez żadnej sromoty odsunęła zasłonkę i z żywym zainteresowaniem oglądała Ja w rosole, czyli na etapie pomiędzy ściąganiem kostiumu kąpielowego, a zakładaniem bielizny.

Ja przywróciła zasłonce poprzednią pozycję z lekkim piskiem, ściągnęła kostium do końca i sięgnęła po ubrania leżące na krześle, gdy zasłonka znowu zrobiła szruu! i na progu kabiny przebieralni stanął pięcioletni chłopaczek, lustrując Ja.

Ja znowu zaciągnęła zasłonkę, owinęła swe nagości ręcznikiem i wychynęła za zasłonki, upominając mamę chłopaczka, aby uważała na synka, który zaraz zaczął tłumaczyć, że on tylko chciał sprawdzić czy ktoś jest w środku, a jak miał niby inaczej?




Na dowód ogromnej miłości i uwielbienia, jakie dzieci żywią do Ja Milkens dziś bez zmrużenia oka tłumaczyła zdania typu:
Ola is the most beautiful girl in the world.




Tak, że tego.








de facto:
tytuł do: Dzieci są zakałą ludzkości,  Antoniego Słonimskiego z 
O dzieciach, wariatach i grafomanach.

środa, 4 maja 2011

niuśność.

niuśnie #1:policyjnie:

Ja została przydybana przez policjantów.
Gdy jechała na rowerze, bezczelnie, poboczem, zamigotał kogut i zaparkował przed nią piękny samochód, z niemniej pięknymi oficerami (choć nie najmłodszymi, niestety...), którzy poinformowali Ja, że 'z tyłu wygląda Pani jak kominiarz!', a mandat za 'wyglądanie jak kominiarz' czyli nie posiadanie światła rowerowego z tyłu wynosi 200 zł, a za dodatkowo niewypełnienie poleceń oficera - 1000.
Ja grzecznie skinęła główką, zsiadła z roweru i wracała piechotą.

Chciała wspomnieć, że w piątej klasie, na wakacjach, gdy była przesłuchiwana za chuligańskie zdemolowanie autobusu, zostawiła na biurku oficera 2 zł, którym się bawiła, więc powinna dostać zniżkę i zostać odwiezioną z honorami do domu, jako policyjny sponsor.

Ale stwierdziła, że może lepiej nie.



niuśnie #2:
przymuśnie:

Ja oglądnęła już X-Men, X2, X-Men: The Last Stand, X-Men Origins: Wolverine (wszystkie te: któryśnasty raz), Kate&Leopold (ten: któryś raz), VanHelsing (ten: chyba pierwszy - wydawał się dość znajomy), Paperback Hero (ten: po raz pierwszy) i zdążyła wkurzyć Pietiuszkę stałym i jednostajnym nadawaniem o Hugh Jackmanie.

Którego Ja zawsze uwielbiała - szczególnie jako Logana (kto by nie chciał takiego nieśmiertelnego, zgryźliwego cynika, który jest umięśniony i wysuwają mu się sztylety z dłoni?), ale teraz ma na niego tzw. 'fazę'.

To chyba desperacja. Aby Darcy'ego upolować.


But...  isn't he (here) just sooo cute? <3




niuśnie #3:
pozdrowiennie:

Ja pragnie pozdrowić wszystkich maturzystów, bezczelnie siedząc w domu, opychając się śmietankowymi lodami z bitą śmietaną i bakaliami i wybierając się na wielkie zakupy prezentowe do galerii.

A szczególnie Beatkę, G., Pietiuszkę i Siepacza (chłopaka Mili-mili).

Będę trzymać kciuki.
Jak mi już paznokcie wyschną.








de facto:
tytuł: niuśność, bo mi się kojarzy z gnuśność (a to z nieśmiertelnym 'sługo zły i gnuśny!', który to werset biblijny moja rodzina onegdaj maniakalnie cytowała), a nius według jezykowce.pl jest dopuszczalną formą newsa.

~~

Ja zdemolowała autobus poprzez zderzenie się z nim.
W sumie to autobus bardziej zdemolował Ja, ale kto by tam w detale wchodził...?

~~

Kocham Hugh Jackmana, jak i wieeeelu innych aktorów.
Ale spokojnie, nie należę do fanclubów, ani nie kupuje Bravo Girl. Po prostu oglądam wszystkie filmy z nimi, jakie mi wpadną w ręce i przejdą przez test mojego wysublimowanego gustu.
Taka przypadłość infantylnych nastolatek z rozbuchaną imaginacją.
Cóż czynić.

czwartek, 28 kwietnia 2011

ciąża urojona.

Ja w dniu wczorajszym zaczęła cierpieć na... cóż, można by to i chorobą od biedy nazwać, ale Ja woli określenie 'upływ skumulowanej kobiecości'.


Chyba wiecie o co chodzi.


Niestety, Ja nie należy do tych szczęśliwych, podłych kobiet, które przeżywają podobne męki bez bólów, z radością na twarzy i bez Ketonalu w żołądku.
Zwijała się więc na krzesełku obok Malbora, omawiając wycieczkę owczarnianą, ale stwierdziła, że nie zdzierży i wezwała telefonicznie Matulę, aby pomogła się jej dostać do domu, do łóżeczka, do kołderki.
W oczekiwaniu przysiadła na murku obok Szkoły i obok trawnika, który pan Marian walcował wielkim wałkiem.

Popatrzył on na Ja i zmrużył oczka.
 - A Ty czemu nie na zajęciach, kochanie, co?
 - Bo widzi pan, ja jestem zwolniona i mam zaraz po mnie przyjedzie.
 - A czemu to?
 - Bo mnie bardzo, bardzo brzuch boli.
W tym momencie pan Marian podtoczył swój wałek do Ja, prawie dotknął nosem swym jej nosa i konfidencjonalnym tonem zapytał cichutko:
 - Ale nie je
steś w ciąży, nie?
Ja przecząco pokręciła głową.
 - Nie panie Marianie, wręcz przeciwnie!






Miło, że się troszczą.
A tak to bym przynajmniej usprawiedliwienie miała dla swoich humorów.








de facto:
tytuł - urojona, ale nie przeze mnie.

A co do ciąż: w maju rodzi nam się małe, owczarniane jagniątko pci żeńskiej.
Jupi, jupi!

~~

Pan Marian dusz-człowiek, dusza Szkoły i jej Złota Rąsia.

wtorek, 19 kwietnia 2011

trzpiotku jeden.

Ja jest stworzeniem kradziejskim.
Wrednie i podstępnie, wykorzystując to, że Didi w szkole nie było, pożyczyła jej buty.
I zgubiła.


Na próżno Didi chodziła za nią (metaforycznie, bo miła nam panna D. ostatnio głównie zajmowała się zdrowieniem w domowych pieleszach), nagabywała i dręczyła.
W końcu, gdy Didi zasiadła rankiem na należnym jej w klasie krześle, Ja postanowiła zaproponować jej odkupienie zagrabionej i zgubionej własności, panna D. rzuciła do niej lekkim tonem (na tyle lekkim, jaki może być po napisaniu sprawdzianu z français):
 - Dzięki za buty.
 - Hę? - zdziwiła się Ja, bowiem żadnych butów nie przynosiła, wszak.
 - No, dzięki, że je w końcu przyniosłaś - i zaczęła opowiadać, jak to je znalazła w szafce.
Ja otworzyła ze zdziwienia swój kształtny ryjek.
 - To ja je tam zaniosłam miesiąc temu...






To już nawet komentarza nie potrzebuje.

niedziela, 17 kwietnia 2011

nie pozwalaj sobie, Robbie!

Ja postanowiła poczynić nachos.

Gdyż:
 - znalazła mąkę kukurydzianą, gdy szukała pszennej na dokończenie dogorywającego na blacie ciasta;
 - lubi kucharzyć;
 - i lubi nachos.

Wymięmdliła ciasto, przypominające ciastoline Play-Doh (kolor, konsystencja... nawet zapach był podobny!), rozwałkowała i dawaj! eksperymentować.


eksperyment pierwszy:
kawalątek ciasta wrzuciła Ja na rozgrzewający się tłuszcz. Efekt? Zminił się on w liczne mikro-strzępki wyglądem przypominające kwiatki.
Ściślej - Leontopodium alpinum.
eksperyment drugi:
większy skrawek ciasta Ja wrzuciła na tłuszcz nieco mocniej rozgrzany. Efekt? Wyszedł kukurydziany, nie-słodki faworek.

eksperyment trzeci:
Ja wkurzyła się niepomiernie, wysmarowała tymże użytym wcześniej tłuszczem blachę i rozwałkowała na całej jej powierzchni ciasto i wstawiła do pieca. Efekt? Bardzo smaczny, monstrualnej wielkości nachos.

Drugi nie wyszedł już tak smakowicie, albowiemóż się nieco... przypiekł.





Trzeba żółciutkie jeść, nie ma to tamto.






de facto:
tytuł, jako riposta skierowana do Roberta Penna Warrena, bo chłopak na za wiele sobie pozwala: 'Gdy tylko coś się nie udaje, to mówi się, że był to eksperyment.'
Nie rozpędzaj się, Robbie!


~~

wymięmdlić to znaczy wymięmdlić. Czyli wymiędlić ale z dodatkowym m w środku.
Może ktoś zauważy różnicę, oprócz fonetycznej.
A normalnie rozumie mnie tylko mistrz, Lewis.