wtorek, 1 marca 2011

i raz, i dwa, i raz, dwa, trzy!

Notka powstawała dobry tydzień, gdyż gry tylko Ja siadała do jej pisania, pojawiał się na pasku zadań komunikat od GaduGadu, że Pietiuszka chce ze mną rozmawiać.
Ale ja baaardzo Pietiuszkę lubię i jeśli tylko tu wejdzie, o sobie przeczyta, i się domyśli - że to on - to serdecznie go pozdrawiam.




Jest taki okres w życiu każdego dziecka, że staje pośrodku wielkiego tłumu (lub wielkiej pustki) i z charakterystycznym przerażeniem rozgląda się dookoła.
I gdyby nie było dzieckiem , zapytało by 'WTF?' bądź 'Z jakiejż to przyczyny znajduję się pośrodku świata obcego, rzeknij mi tubylczy przechodniu - gdzież kroki swe skierować mam, by ścieżkę mnie przeznaczoną odnaleźć?'.


Dziecko normalnie krzyczy 'MAMAAAA!'.

Ja nie krzyczała, zawzięła się w sobie i gdy okazało się, że na środku miasta J. stoi i w którą stronę iść nie wie, łzę przełknęła i nie dała po sobie smutku poznać.
Primo: wysłała esemesa do swojej Anglistki, do której pierwszy raz w życiu próbowała autobusem dojechać i na razie jej nie szło.
Secundo: zatrzymała dwie tubylcze jednostki niewieście i o drogę pytać poczęła. PaniWBrązowymPłaszczu i PaniWLokach szybko jej wytłumaczyły ('cały czas prosto, jakieś 45 minut'), jak dojść w okolice mniej-więcej związane z angielskim i zajęciami...


Ja chyba miała oczy Kota ze Shreka, gdyż PaniWLokach zobowiązała się do podwiezienia jej.
Jechały sobie jechały, okazało się, że miła, tubylcza Pani też jest z C.
Miała wysadzić ją w połowie drogi, przed stacją benzynową, na którą jechała, ale porwała na nią Ja, żeby spytać o drogę na angielski.


Cóż, okazało się, że Anglistka mieszka w takiej głuszy, że nawet (tzw.) Dziadek ze stacji nie wiedział gdzie to jest.
Pani jeszcze dwa razy spytała Ja o wskazówki na dotarcie, nad jej głową pojawiła się malutka, 6V żaróweczka i  po wykręceniu samochodem, połączonym z nieomal-zderzeniem, zadzwoniła do znajomych, dowiedziała się, że dana ulica jest 'tam gdzie, mieszkają Twoi rodzice, prawda, skarbie?' i zaczęła uprowadzać Ja w tamtą stronę.



W pewnym momencie - mięły tąż ulicę i pruły dalej po polskich dziurach.
 - To tamta była, tamta! - Zakrzyknęła Ja.
PaniWLokach łypnęła w jej stronę znad kierownicy.
 - Jesteś pewna? Ona chyba dalej jest...
 - Nie, na pewno, na pewno.
 - Dobra, to wykręcamy i zawracamy.
I zaczęła zawracać na środku ulicy.
A środkiem ulicy, w naszą stronę, pruje wieeelki dżip.
Ja w przerażeniu zaczyna szukać drogi ewakuacyjnej, ale żadnej w pobliżu nie ma.
PaniWLokach uspokajająco:
 - Spokojnie, ja początkującym kierowcą jestem...
Ja nie wie, jak miało ją to pocieszyć, ale udawała dzielnie, że dało radę.
W ostatniej sekundzie nieomal (kluczowym jest słowo 'nieomal'), udało im się uniknąć śmierci w szczęku zgniatanego metalu pod kołami pędzącej śmierci.
Pani uśmiechnęła się radośnie do Ja i rzuciła:
 - Bo ja od niedawna mam prawo jazdy.
Ja - spodziewając się raczej odpowiedzi w stylu 'nie, od roku' - zapytała:
 - Od wczoraj?
 - Nie - odparła rozradowana, niezrażona Pani - Od niecałego miesiąca.




Cóż, Ja dziękuje Fluffy'emu, który najwyraźniej zawiesił działalność i pozwolił i Ja, i Pani przeżyć.




Dzię-ku-je-my!






de facto:
tytuł: do tychże podziękowań na końcu.
A co!