sobota, 26 maja 2012

ironic.

Była Ja z klasą w Bieszczadach, na wesołej wycieczce, wieńczącej matury, żeby im ogólnie miło było i wesoło, och, ach.


Pomijamy ten drobny szczegół, mianowicie to, że lało bez ustanku przez cały wyjazd.

Ja się wesoło udzielała, głównie w Domku no. 4 & Domku no. 5 - a żaden z nich, nie był jej. Gdyż nie ma nic piękniejszego niż szczera radość gospodarzy na Ja'ową wizytę.



Grała w badmintona z Angelem, Serkiem, Bajecznym, Brysią i Dżastiną, jeździła jako jedyny zawsze trzeźwy - wyjąwszy naturalny stan 'olgowatości' - kierowca do sklepu, gdzie zawarła znajomość z PaniąSprzedawczynią, jeździła na gofry do Polańczyka z Siekierą, Milli-milli i Didi, szukała zasięgu po okolicznych górkach, żeby słomiany prawie-wdowiec Pietiuszka się nie rozzuchwalił zanadto w stanie pseudo-wolnym, korzystała po nocach z laptopa Grzecha, uskuteczniała nałogi, czytała po kątach, pruła 90 na ograniczeniach z powodu owiec atakujących z Nienacka.


Ogólnie wyjazd udany, Bajeczny rozmiękczony na tyle, żeby można było wysłuchać jego uroczych bełkotów filozoficznych.
Było kól.



Tylko... Tylko słońce zaczęło świecić na godzinę przed wyjazdem...

och, so ironic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz